Mozaikowatość Bratysławy urzekała nas już od pierwszych kroków, jakie postawiliśmy na słowackiej ziemi. Niemal na każdym kroku wzrok przyciągały zarówno całe budynki, jak i inne świadectwa ludzkiej aktywności zmierzające (w teorii) do uporządkowania i upiększenia przestrzeni publicznej. Najczęściej jednak były to mniejsze lub większe pozostałości minionej już w teorii epoki, która jak się jednak okazało, za masywem Tatr ma się nadzwyczaj dobrze. Wbrew pozorom uwagi wcale nie zwracały fontanny, z których ponoć słynie Bratysława.
Nasze poczucie estetyki zostało zranione wielokrotnie, a subiektywna lista winowajców znajduje się poniżej.
Taczkoman
Na rozgrzewkę rzeźba taczkoczłowieka, który uszedł z życiem z jakiegoś festiwalu kolorów.
Przyjaciela Supermana i Batmana pierwszy raz widzieliśmy nocą, przy ograniczonym świetle, które nie pozwoliło na docenienie połączenia próbek kolorystycznych połowy farb z jakiejś przykładowej Castoramy. Naprawdę ciężko było mi wtedy zrozumieć, dlaczego ktoś zaparkował swoje taczki na małym skwerku u wejściu na Hviezdoslavovo námestie. Dopiero za dnia przyszło nam się przekonać, jak bardzo nie doceniliśmy miejscowej sztuki.
Incheba Expo
Położone na przeciwległym niż reszta Bratysławy brzegu Dunaju centrum kongresowo-wystawowym składa się z hali widowiskowej, biurowca, parkingu oraz hotelu i naprawdę ciężko nam było rozstrzygnąć, która z jego części wygląda najgorzej. Najwidoczniej tylko w tym składzie tworzą one spójną całość, w której statyczności rozsmarowanego bezładnie na ziemi betonowego placka przeciwstawia się strzelistość wbitego w losowo wybranym miejscu w ten placek słupa.
Kompleks rzuca się w oczy z murów zamkowych, jednak dużo dokładniej można mu się przyjrzeć, podnosząc głowę znad pisuaru w toalecie w restauracji UFO.
Obchodný dom Dunaj
Podobno jego układ zaprojektowano w oparciu o amerykańskie domy handlowe. Podobno jest to jedno z bardziej znamienitych dzieł funkcjonalizmu na Słowacji. Podobno też pod koniec lat 90. budynek został odrestaurowany. Efektów raczej nie widać. I to wcale nie dlatego, że budynku ogólnie raczej nie widać zza zasłaniających go drzew.
City Business Centre I
Przepaskudny pstrokaty klockowaty bloczek, który wyglada jakby przebić go w połowie innym równie paskudnym klockiem. To 25-piętrowy biurowiec City Business Centre I (będący częścią całego kompleksu City Business Centre). Aż nie mogę uwierzyć, że takie cudo powstało w XXI wieku (CBC I oddano do użytku w 2007 roku). Jego obecność na tej zaszczytnej liście broni się sama.
TESCO i hotel Kyjev
Jeszcze przed wyjazdem, wodząc palcem po Bratysławie na mapach Google’a, natrafiliśmy na Tesco w pobliżu naszego miejsca zamieszkania. Fakt ten napawał nas optymizmem i nadzieją na wygodne zakupy niedaleko od domu aż do momentu, kiedy stanęliśmy przed wejściem.
Jeżeli ktoś jednak, pomimo wyglądu zewnętrznego, odważy się wejść do środka, przekona się, że wnętrze pod względem poziomu wszechobecnego syfu zostawia w tyle wszelkie podrzędne Tesco w Polsce.
Całości tego malowniczego obrazka dopełnia, wypełniając zarazem resztę pozostałej przestrzeni, opuszczony hotel Kyjev.
Ratunek chciał nieść brytyjski inwestor, planując rewitalizację kompleksu składającego się z hotelu i domu handlowego (naprawdę ciężko nazywać mi to centrum handlowym). Spotkało się to z protestami lokalnej społeczności broniącej, jak mniemam, jakichś walorów owych budowli. Co więcej, budynek opuszczonego hotelu zyskał już grono fanatyków domagających się uznania go za narodowy zabytek kultury. Zainteresowania nie wyraża natomiast sam zainteresowany, który po dziś dzień popada w coraz większą ruinę.
Autobusová stanica
Styczność z tym bratysławskim dworcem pekaesowym mieliśmy tylko za sprawą miejskich autobusów, na których trasie był właśnie przystanek „Autobusová stanica”. To jednak w zupełności wystarczyło, abyśmy przekonali się o jego niezaprzeczalnych walorach architektonicznych. Całości dopełniają chwasty, które zadomowiły się w postawionych w absolutnie przypadkowych miejscach „ozdobnych” donicach.
Gorbačov rozplietol korbáč
W wolnym tłumaczeniu to rozplątany bicz Gorbaczowa, jednak naszym zdaniem dużo bliżej mu do gigantycznego uciętego przewodu elektrycznego z którego wystają kolorowe przewody. Niezależnie od interpretacji idea jest jak najbardziej szlachetna, gdyż upamiętnia upadek ZSSR. Poszczególne kabelki (lub też zgodnie z założeniem – rzemyki, z których upleciony jest bicz) symbolizują poszczególne kraje i narody, które wyrwały się wtedy spod panowania sierpa i młota. Jak to jednak przystało na słowacką sztukę, podejście do tematu jest nad wyraz ekscentryczne.
Námestie Slobody
Plac Wolności nosił niegdyś nazwę Gottwaldovo, na cześć pierwszego komunistycznego prezydenta Czechosłowacji – Klementa Gottwalda.
Zmiana nazwy nastąpiła po aksamitnej rewolucji, jednak żadna zmiana w kwestii wyglądu placu (poza usunięciem pomnika dawnego „imieniodawcy”) nie miała w efekcie miejsca, no może poza zmianami wynikającymi z upływu czasu, który okazał się dla Placu Wolności bezlitosny. Z dawnej, powiedzmy, świetności pozostały jedynie betonowe połacie alejek ozdobione odrapanymi i pomazanych ławkami, których konstrukcja bardziej sprawdziłaby się w roli stojaka na rowery.
Całości dopełniają pałac poczty (największy budynek poczty na świecie – łał, cóż za znakomite osiągniecie) oraz budynek Słowackiego Uniwersytetu Technicznego, którym zawdzięczamy szczelne obudowanie placu po bokach. Naprawdę ciężko było nam zdecydować, który z nich bardziej zasługiwał na miano ściany płaczu. Szalę zwycięstwa na korzyść (lub raczej niekorzyść) budynku Uniwersytetu nieznacznie przechyliła czerwona klatka windy poruszająca się po zewnętrznym rusztowaniu wyglądającym na niezdolne do przetrwania mocniejszego podmuchu wiatru.
Pałac poczty, aktualnie będący własnością prywatnej spółki, swoje windowe tajemnice skrywa natomiast wewnątrz. Otóż projektując tutejsze windy, pozbawiono je drzwi. Ponieważ ciągle poruszają się one w górę i w dół, zapewniają zmuszonym do wskakiwania w biegu pracownikom konieczną dawkę ruchu.
Sercem placu jest natomiast Fontanna Unii – największa z fontann Bratysławy i w ogóle największa fontanna na Słowacji. Zdaniem jej twórców ważący 12 ton dziewięciometrowy polip przypomina kwiat lipy. System sterujący zlokalizowano pod fontanną, dlatego był regularnie zalewany przez wodę i w 2007 roku ostatecznie odmówił posłuszeństwa. Trzy lata później zaczęto planować przebudowę całego placu, która jednak o (po)lipie zapomniała (albo chciała zapomnieć). Koniec końców na głównym placu Bratysławy smętny metalowy polip po dziś dzień kwitnie wśród szarych betonowych łąk.
Budova Slovenského rozhlasu
Patrząc na budynek słowackiego radia, ręce zacieraliby zarówno Cheops, jak i Jan Koszczyc Witkiewicz, projektant kampusu Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, słynącego ze szklanej piramidki wieńczącej (udanie lub nie) gmach główny uczelni. Kształt piramidy jest jak najbardziej naturalny i najwidoczniej naprzeciw tej naturalności wyszli słowaccy architekci, stawiając piramidę na głowie (dosłownie). Mimo tego Gmach Słowackiego Radia uzurpuje sobie prawo do nazwy „Piramida”. Nazywany też bywa „budowlą stulecia”, jednak nie ze względu na wkład w historię Słowacji, ale na przeciągający się czas budowy. Wznoszenie tego „dzieła” trwało bowiem 16 lat. Cóż, tak przełomowy projekt najwidoczniej wymagał szczegółowego dopracowania. Nadmierne starania doprowadziły do tego, że ową piramidkę aktualnie najbezpieczniej oglądać w radiu.
Władze miasta wiążą z budynkiem radia nadzieję na rozkwit Bratysławy jako serce turystycznej Europy ponieważ to właśnie przystanek przy piramidce oprócz po słowacku, odczytywany jest także po angielsku dla hipotetycznych hord turystów odwiedzających to miejsce (podobnie ma to miejsce w przypadku Niebieskiego Kościoła czy portu pasażerskiego, jednak w ich przypadku istnieje większe prawdopodobieństwo występowania ruchu turystycznego).
W 2012 roku to wybitne dzieło architektury znalazło się według rankingu „The Telegraph” w gronie najbrzydszych budynków świata. Śmiem przypuszczać, że autorzy zestawienia nie są osamotnieni w swej opinii. Słowaccy architekci natomiast stanęli murem za piramidą, tłumacząc na Facebooku, że ich dobro narodowe w tak niechlubnym gronie umieścić mógł tylko ten, kto nie był wewnątrz budynku lub nawet w Bratysławie. Szczerze mówiąc, niemal tydzień spędzony w stolicy Słowacji nie sprawił, że staliśmy się fanami odwróconej piramidy. Nie przypuszczam też, że dłuższy pobyt uzdrowiłyby naszą architektoniczną świadomość. Co prawda nie byliśmy w środku, więc hipotetycznie wiele straciliśmy. W sali koncertowej znajdują się bowiem największe organy na Słowacji. Mam nadzieję, że chociaż one nie są do góry nogami.
The Bridge
Absolutnie niepodważalne grand prix oraz wyróżnienie za deklasację konkurencji otrzymuje światła wizja połączenia tradycji z nowoczesnością, rozumianą wszak wybitnie nietuzinkowo. Jest to, jak się okazuje, mieszanka wybuchowa, niepozwalająca osobom obdarzonym elementarnym poczuciem estetyki na przechadzanie się w spokoju Rázusovym Nabrzeżem (Rázusovo Nábrežie). Budynek Słowackiej Galerii Narodowej – król bratysławskich patchworków – burzy wszelkie, nie tyle architektoniczne, co wręcz wizualne prawidła i nie pozwala ująć się w żadne granice, wymykając się nawet bezlitosnej sile opisu słownego. Spróbujmy jednak okiełznać ten przebłysk geniuszu zza naszej południowej granicy.
Inaczej niż w mitologii – tu na początku wszystko szło zupełnie dobrze. Najstarszą część kompleksu stanowią wyjątkowo niegroźne Koszary Wodne. Potem zaadaptowano także neorenesansowy Esterházyho Palác. Rozwój słowackiego dorobku kulturalnego (jaki by on nie był) przebiegał więc swoim rytmem całkiem bez zarzutu. Ktoś jednak uprzejmy był wysnuć wniosek, jakoby nie następował on należycie godnie. I tak, w odpowiedzi na potrzebę powiększenia przestrzeni wystawowej, powstał the Bridge – budowla przypominająca swym kształtem gigantyczny nagarniacz kombajnu siejący postrach wśród przechodniów. Choć ta perełka słowackiego neomodernizmu powstała w roku 1977, to już w 2001 została zamknięta z przyczyn technicznych. Od tamtego czasu rozpaczliwie domaga się ratunku ze strony szaleńców, którzy odważyliby się stawić czoła jej renowacji. W 2005 roku nieszczęśnika wybrano i zarówno nam, jak i słowackiej społeczności (w szczególności fanatykom słowackiej sztuki) pozostaje wierzyć, że zielona siatka rozpięta pod „mostem” świadczy o ponadprzeciętnym zaangażowaniu ekipy budowlanej.