Gdyby ogłoszono konkurs na przyrodniczy odpowiednik darzonych wybitnie ambiwalentnymi uczuciami zakopiańskich Krupówek, to – przy założeniu zachowania należytej bliskości do brukowanego pierwowzoru – trzykilometrowa dolina Strążyska byłaby w tym wyścigu bardzo silną kandydatką. Według szacunków, kumuluje się tu około 6-7 procent ruchu turystycznego z całego Tatrzańskiego Parku Narodowego i choć wydaje się to zaledwie ułamkiem, tablice informacyjne na szlaku donoszą, że to ścisła popularnościowa czołówka. Turystów jak mrówków jest tu przede wszystkim latem. A zimą? I to pandemiczną?
Ha, na powyższych zdjęciach na pierwszy plan wysuwa się wyłącznie zaśnieżone piękno przyrody nieprzysłonione żadnymi ukurtkowionymi sylwetkami (i wcale nie spędziłem pół dnia w oczekiwaniu na ten atrakcyjny stan rzeczy). Odpowiedź jest więc bardzo optymistyczna – liczba odwiedzających daleka jest od osiągnięcia liczebności płatków śniegu czy drzew na trasie. Nic tylko wybrać się tu na samotną wędrówkę, rodzinny spacer, wycieczkę szkolną, a nawet sesję ślubną (choć, w przypadku tej ostatniej, panna młoda mogłaby nieco zlać się z krajobrazem).
Usytuowana na południowym krańcu doliny nagroda za marszowe trudy ma 23 metry wysokości, a na imię jej Siklawica. Dzięki dosadnej nazwie, nietrudno domyślić się, że jest ona wodospadem uczynionym przez przyjaźnie szemrzący wzdłuż całej trasy Potok Strążyski.
Urokliwy śnieżny spacer Doliną Strążyską nawet wzbogacony siklawicowym wykończeniem byłby jednak niczym bez klasycznego (jak już zaczęły podpowiadać wspomnienia) posiłku na położonej nieopodal wodospadu Polanie Strążyskiej – dawnej hali, na której dziś pasą się przede wszystkim strudzeni marszem turyści. Tym razem zamiast legendarnej siatki „suchego prowiantu” o niemal dekalogowym składzie – kajzerka z szynką, kajzerka z serem, butelka wody i jabłko (chociaż na jednej z wycieczek obdarowano nas, być może omyłkowo, pomidorami) – mogłem sobie pozwolić na jakże dorosłą indywidualność. Objawiła się ona zakupami w „Herbaciarni” – budynku, który swą początkową – szałasową odsłonę objawił światu już w 1926 roku. Po architektonicznym upgrade’owaniu ,obok sekcji kulinarnej pełnił także przez ponad dwadzieścia lat funkcję punktu ratunkowego GOPR-u.
We współczesnym, pandemicznym wydaniu, przemiła ekspedientka skrywa się w okienku za czarną folią, a o ogrzaniu się w ciepłym wnętrzu można pomarzyć. Pozostaje więc tylko „wynos” na niewielki, zadaszony i nadzwyczaj tłumny ganek.
Na przekór nazwie lokalu, zrezygnowałem jednak z ciepłych napojów, by spróbować dwukrotnie nawet tańszych przekąsek. A żeby nie być tak bardzo przewidywalnym, czołowego na liście dań oscypka z żurawiną zastąpiłem tradycyjnym moskolem.
Czarna folia nie stanowiła bynajmniej dla sprzedawczyni przeszkody w zagadywaniu turystycznej gawiedzi panoszącej się na ganku. Spokojnie konsumując znakomitego w swej prostocie moskola, dowiedziałem się więc, że Zakopane wykazało się w swej historii iście imperialistycznymi zapędami, aż trzykrotnie anektując Bangladesz. Ciekawe, co by powiedział główny zainteresowany na to, że znajduje się na Krupówkach, u podnóża Gubałówki oraz pod Wielką Krokwią…
Pora już chyba zedrzeć te koślawe stylistyczne zasłony z okienkowych opowieści – tubylcy Bangladeszem określają te miejsca stolicy Tatr, które odznaczają się następującym fenomenem: większość nie wytrzymałaby w nich pięciu minut, a jednak ta sama najprawdopodobniej większość kumuluje się właśnie w ich obrębie. Zdaniem sprzedawczyni, bytujący tam pstrokaty, kiczowaty i nachalny proceder handlowy, powinno karać się chłostą.
A kiedy jedyny certyfikowany oscypkowy baca zaopatrujący „Herbaciarnię” nie wyrabia z produkcją (to oryginalny zwrot akcji w zzafoliowych opowieściach), konieczne okazują się dostawy oscypków właśnie z jednego z zakopiańskich Bangladeszów – spod Gubałówki. Ponoć dzieląca oba te wyroby smakowa przepaść jest, jak „różnica między koniem a koniakiem”. Po takiej rekomendacji, zapewniony o właściwym pochodzeniu ówczesnej dostawy, nie mogłem się nie skusić, tym bardziej, że nie złamałem przecież początkowych założeń konsumpcyjnych. Wszak jadłem konia… albo piłem koniak.
Dolina Strążyska – za i przeciw
Na bok chińskie ciupagi z fabrycznie wadliwym termometrem. Wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego jest wielokrotnie tańszy od byle przedpłaconej pamiątki. A więc: hej ho, na spacer by się szło!
[Google_Maps_WD id=20 map=19]
Źródła:
- http://i-tatry.pl/dolina-strazyska/
- http://i-tatry.pl/wodospad-siklawica/
- http://portaltatrzanski.pl/przewodnik/miejsca/tatry-polskie/tatry-zachodnie/polany/polana-strazyska,154
- http://portaltatrzanski.pl/przewodnik/miejsca/tatry-polskie/tatry-zachodnie/pozostale/herbaciarnia-na-polanie-strazyskiej,1198
- http://regiontatry.pl/gory/tatry/schroniska/schronisko-herbaciarnia-w-dolinie-strazyskiej-937
- http://spizarnia.schroniskosmakow.pl/blog/moskole-z-bryndza.html
- http://zakopane.pl/strefa-turystyczna/turystyka/wycieczki-gorskie-latem/szlaki-lato/dolina-strazyska