Baseny termalne wciąż chyba jeszcze cieszą się w Polsce mianem obiektów w pewnym sensie elitarnych. Nie mam tu na myśli przesadnej bariery ekonomicznej ograniczającej ich dostępność, lecz przede wszystkim kwestie odległościowe. Śmiem przypuszczać, że mało kto byłby w stanie, w nocy o północy, wydobyć z pamięci lokalizację najbliższego przybytku wodnego wykorzystującego źródła geotermalne. Tymczasem w pewnym kraju położonym między 63 a 66 stopniem szerokości geograficznej północnej oraz między 13 a 24 stopniem długości geograficznej zachodniej nikt nie zastanawia się nad geotermalnością najbliższej pływalni, bo geotermalna jest tu nawet woda w kranie.
Na Islandii próżno szukać węgla, ropy czy złota, za to skrywający się pod lawową kopułą wodny kaloryfer zaspokaja ponad osiemdziesiąt procent krajowego zapotrzebowania na ciepło i ciepłą wodę. Przeważnie dopłacamy w naszych domach za podgrzew, tymczasem w Krainie Ognia i Lodu czerwony kurek jest w standardzie, zaś to schłodzenie wody wymaga dodatkowej aktywności. Co więcej, podziemne ciepło do tego stopnia zawróciło Islandczykom w głowach, że mieszanką wody odpadowej z ogrzewania miejskiego oraz świeżej wody geotermalnej podgrzewają zimą drogi i chodniki, aby roztapiać zalegającą na nich pokrywę lodową. Łącznie na terenie kraju zainstalowane są systemy podgrzewające powierzchnię 840 tysięcy metrów kwadratowych – to tak jakby zainstalować ogrzewanie podłogowe pod 114 średniej wielkości boiskami piłkarskimi.
Nawet po tak wyrazistych przykładach, karuzela geotermalnego szaleństwa kręci się dalej. Mocą ciepła z wnętrza ziemi ogrzewa się na Islandii także szklarnie, co – biorąc pod uwagę fakt, iż w warunkach naturalnych praktycznie nic tutaj nie rośnie – wydaje się być jedynym słusznym rozwiązaniem. Niektórzy fantazjują nawet na temat uprawy bananowców czy kawowców, lecz to raczej rzadki fetysz. Bardzo popularna jest natomiast uprawa kwiatów – zajmują one prawie połowę powierzchni podgrzewanych szklarni. Z uwagi na niestabilne warunki pogodowe, geotermalne stają się także suszarnie ryb, które coraz rzadziej oporządza się już na otwartej przestrzeni.
Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, medal ma dwie strony. Podczas gdy jego awers jest przecież chlubny i chwalebny – ciepło wnętrza Ziemi zapewnia Islandii, bez większego wysiłku, spełnienie międzynarodowych wymogów energetycznych – tania i stosunkowo łatwa w pozyskiwaniu energia bywa wykorzystywana także przez przemysł ciężki, przede wszystkim kluczowe dla islandzkiego eksportu hutnictwo aluminium. Śladów tej działalności nie trzeba szukać ani długo, ani daleko – pokaźny zakład brytyjsko-australijskiego koncernu Rio Tinto doprawdy trudno przeoczyć w drodze z międzynarodowego lotniska w Keflavíku do stolicy kraju. Islandia w żadnym razie nie występuje w tym przypadku jako miejsce pozyskania surowca, który w całości dostarczany jest drogą morską do pobliskiego portu. Kraina Ognia, Lodu i Wody stanowi tylko (albo aż) raj energetyczny dla energochłonnego procesu, jakim jest pozyskanie glinu z boksytów.
Spis treści:
- Częste mycie skraca życie… a pranie może nawet zabić – o pralniczej przeszłości doliny Laugavegur znanej dziś jako rekreacyjno-sportowe centrum Rejkiawiku
- Wodociągowy pałac – funkcjonalno-dydaktyczny kompleks Perlan
- Czy relaks ma granice? – islandzki zwyczaj kąpieli w publicznych basenach oraz termalna plaża Nauthólsvík
- Geotermalne crème de la crème – słynne i osławione termy Blue Lagoon
Częste mycie skraca życie… a pranie może nawet zabić
Islandzka plama gorąca, związana z oddalaniem się od siebie płyt litosferycznych, nie istnieje od wczoraj, jednak mimo tego, woda – w szczególności ta ciepła – wcale nie tak dawno temu nie była jeszcze dostępna na wyciągnięcie ręki do kranu. Swoista kolebka elitarnej niegdyś na terenie Rejkiawiku geotermalności znajduje się w zachodniej części miasta – w miejscu, którego nazwa natychmiast zdemaskuje jego unikalne właściwości. Laugardalur przetłumaczyć można jako „dolinę gorących źródeł”, które nie wymagały tutaj szczególnej wgłębnej eksploracji, aby umożliwić wykorzystanie ciepła wnętrza Ziemi.
Wychodnie wód termalnych zyskały status darmowej publicznej pralni funkcjonującej nie tylko na potrzeby „zwykłych” mieszkańców islandzkiej stolicy, lecz także przedstawicieli elit, którzy jednak nie musieli zniżać się przypadkiem do poziomu naturalnego basenu z gorącą wodą. Gospodynie i służące objuczone własnymi i cudzymi „brudami” dzień w dzień przemierzały około trzykilometrowy dystans dzielący centrum Rejkiawiku od termalnego – co tu się dużo oszukiwać – centrum życia społecznego. Poza działalnością pralniczą, wspomaganą od 1833 roku przez różne edycje zabudowań sanitarnych, w Dolinie Gorących Źródeł gotowano, hodowano rośliny czy kąpano się, a wszystko to w atmosferze rozmów i dyskusji, ale niezbyt nachalnych – krzyków i głośnego śpiewania zabraniał wprowadzony w 1917 roku mocą burmistrzowskiego podpisu regulamin, który oprócz spodziewanego raczej w takowym dokumencie zakazu przeskakiwania nad źródłami czy przywłaszczania cudzej odzieży, precyzował także kwestie szeroko pojętego współżycia społecznego.
Prawdziwy skok w cywilizacyjną nadprzestrzeń wydarzył się w 1942 roku, kiedy to do budynku pralni doprowadzono wodę bezpośrednio ze źródła, umożliwiając islandzkim czyścioszkom regulację ciśnienia i temperatury przy pomocy kurków. Objęcie panowania przez szeroko pojętą nowoczesność rownolegle rozgrywało się także w kontekście ogólnomiejskim. Proces rozlewania się podziemnego ciepła po zakamarkach islandzkiej stolicy zapoczątkowała trzecia dekada ubiegłego wieku. Do początku lat czterdziestych na obszarze Doliny Gorących Źródeł powstało piętnaście odwiertów, a wodociągowa pajęczyna rozprzestrzeniła się w promieniu pięciu kilometrów, zasilając we wschodniej części miasta zarówno budynki użyteczności publicznej – szkoły czy szpital, jak i prywatne domostwa.
Odkąd podgrzana ciepłem wnętrza ziemi woda zaczęła „sama” przybywać do miejsc zapotrzebowania, wodne pielgrzymki przestały być koniecznością. Dolina Laugardalur z podmiejskiego niegdyś magla, utraciwszy dotychczasowe zastosowanie, przeradzała się więc stopniowo – w miarę rozrostu Rejkiawiku – w czołowe centrum rekreacyjne islandzkiej stolicy.
Wodociągowy pałac
Czy ktoś powiedział, że zakłady wodociągowe, z uwagi na pełnienie przyziemnych (żeby nie powiedzieć – podziemnych) funkcji, muszą być architektonicznie nijakie? Pewnie nikt. Jeśli już ktokolwiek zaprząta sobie głowę tego typu egzotyką, wizualny aspekt wodno-kanalizacyjnych zabudowań, którym stawiany jest jeden podstawowy cel – funkcjonalność, majaczy pewnie gdzieś na odległym planie, jeśli już w ogóle pojawia się na myślowym horyzoncie. Tymczasem wisienka na torcie islandzkiego, lub przynamniej rejkiawickiego, romansu z podziemną plamą gorąca burzy wszelkie antyestetyczne konwenanse. W rolę tortu wcieliło się tu wzgórze Öskjuhlíð w południowej części stolicy, zaś wisienki – kompleks Perlan złożony z sześciu zbiorników, z których każdy zdolny jest pomieścić cztery miliony litrów geotermalnej wody.
Nieprzypadkowo ten majestatycznie podświetlany po zmroku przybytek określiłem mianem świątyni. Wodę się tu bowiem nie tylko magazynuje, ale także uświęca poprzez działalność edukacyjno-uświadamiającą. Tytułujące się rejkiawicką atrakcją numer 1 interaktywne muzeum opowie odwiedzającym o sile islandzkich żywiołów zestawionej z topniejącą potęgą lodowców, a także – a może wręcz przede wszystkim – postawi wiele ekologicznie niewygodnych pytań.
Czy relaks ma granice?
Biorąc pod uwagę frekwencję odwiedzających, znacznie większym uznaniem niż proekologiczne pogawędki w Perlanie, cieszą się jednak rejkiawickie i ogólnoislandzkie baseny termalne, w gruncie rzeczy także stanowiące przecież uwznioślenie roli wody w życiu człowieka wobec pospolitego mycia naczyń czy spłukiwania sedesu. Na Islandii trudno znaleźć basen nietermalny i to bynajmniej nie dlatego, że kraj ten dysponuje kilkoma pływalniami na krzyż. Poranne lub wieczorne odmaczanie naskórka w wodach termalnych może wręcz stanowić ekwiwalent kanapy i telewizora, tym bardziej że w spisie kanałów w wynajętym przeze mnie apartamencie doszukałem się zaledwie dwóch lokalnych stacji, resztę zaś stanowiły nadawane po angielsku kanały BBC.
Skoro baseny nierzadko działają tutaj dłużej niż stacje telewizyjne, nic dziwnego, że stanowią popularny sposób spędzania wolnego czasu. Islandczycy nie zwykli jednak utożsamiać pływalni z pływaniem, dlatego staram się nad wyraz ostrożnie podchodzić do tego określenia. Można by wręcz zaryzykować twierdzenie, jakoby z salonowych kanap, „lokalsi” przenieśli się na jacuzzi’owe siedziska i sam fakt tego przeniesienia był tutaj najwyższą formą aktywności.
Bliskie czterdziestu stopni Celsjusza geotermalne wywary zdolne są spowodować nie tylko rozluźnienie mięśni, lecz także stan podgorączkowy mózgu, który – po przedawkowaniu leniwej bezczynności w towarzystwie masujących dysz – dosłownie zaczyna bulgotać od nadmiaru pary unoszącej się ponad taflą wody. O tym, że nadużywać można także płynnego błogostanu uświadomiła mnie rozmowa pewnej pary – a jakże – z Polski, która żywo rozprawiała o losach zanurzonego w wodzie nieboszczyka, który przez kilka godzin w mniemaniu pozostałych użytkowników basenu wydawał się być co najwyżej odprężony i zrelaksowany, w żadnym razie zaś martwy. Tę pozbawioną happy endu historię uznałem za dobry moment do zakończenia prawie dwugodzinnej już wówczas sesji wodnej bezczynności.
Geotermalne crème de la crème
Przeważnie pomijana na mapie atrakcji turystycznych Rejkiawiku ex pralnia w Dolinie Gorących Źródeł, niecieszący się przesadną sławą wśród odwiedzających ni to obiekt muzealny, ni to zakład wodociągowy – Perlan czy wreszcie znane bardziej „lokalsom” niż przyjezdnym publiczne pływalnie – nietypowo i poza utartym szlakiem w kontekście islandzkiej potęgi geotermalnej już było. Z czystym sumieniem mogę już więc polecieć absolutną sztampą termalną, która na miarę Krainy Ognia i Lodu pełni chyba wręcz funkcję papieża, którego to ponoć grzech nie zobaczyć podczas pobytu w Rzymie. A papieżem Islandii są bodaj najsłynniejsze termy na całej wyspie, bez których nie może obejść się żaden program wycieczkowy czy zestawienie atrakcji typu „must see”. Dokładnie tak – ja też, podobnie jak setki tysięcy innych turystów – trafiłem do Blue Lagoon.
Chociaż przez kilka początkowych chwil miałem wrażenie, że trafiłem na pospolity dzielnicowy basen OSiR. Kiedy bowiem wypowiedziałem przy kasie swoje imię i nazwisko, na które założona była rezerwacja wizyty, zamiast oczekiwanego „hi”, usłyszałem sympatyczne „dzień dobry”. Wszelkie wyjaśnienia obowiązujących w obiekcie zasad także odbyły się rzecz jasna po polsku, co tylko potęgowało wrażenie, że to po prostu zwykły basenowy wieczór z wejściem na MultiSport czy inny karnet.
Było jednak w tej krótkiej rozmowie coś nietypowego. W pewnym momencie recepcjonistka zapytała mnie, czy skończyłem już dwadzieścia lat, co miałoby zapewne znaczenie w kontekście rodzaju biletu. Zanim potwierdziłem, musiałem otrząsnąć się z lekkiego szoku, jaki wywołało to pytanie skierowane do prawie dwudziestopięciolatka. Czyżbym na Islandii wyglądał młodziej? A może wręcz termalny wieczór w Blue Lagoon, zamienił mnie z powrotem w nastolatka?
Po początkowym biało-czerwonym przywitaniu, polskie rozmowy trzech szatniarzy, formujących swoisty mopowy szpaler przed wejściem do przebieralni, nie zdziwiły mnie już wcale. Gdyby jednak przymknąć nieco ucho na to, że Polacy stanowili całkiem spory odsetek pracowników Blue Lagoon, czołowy islandzki kompleks termalny nie miał nic, ale to absolutnie nic wspólnego z typowymi basenami (no może jeszcze poza tym, że w obu przypadkach woda bywa pewnie podobnie mokra).
Już sam sposób powstania kompleksu, który w 2012 roku, autorytetem National Geographic, został okrzyknięty jednym z 25 cudów świata, jest co najmniej nietypowy. Dzisiejsza atrakcja turystyczna to tak naprawdę skutek uboczny pracy geotermalnej elektrowni Svartsengi, której pierwszy odwiert wykonany został w 1971 roku. Wydobywana z głębi ziemi gorąca woda, po wykorzystaniu w procesie produkcji energii, wylewana była bezpardonowo w pobliżu zabudowań technicznych. Inżynierowie oczekiwali, że – jak zwykła deszczówka – wsiąknie ona w skalne szczeliny, by wrócić tam, skąd na ich zawołanie przybyła – do wrzących piekielnych czeluści. Tymczasem tutejsze H2O sprawiło jajogłowym niezłego psikusa – za sprawą dużej zawartości krzemionki, raz pojawiwszy się na powierzchni, wcale nie zamierzało tak prędko się z nią żegnać, zalegając wokół elektrowni w formie swoistego przydomowego stawiku (zachowawszy przy tym oczywiście odpowiednie proporcje rozmiarowe względem „domu”, jakim w tym przypadku był pokaźnych rozmiarów zakład produkcji energii elektrycznej).
Kilka lat poświęconych badaniom unikalnych właściwości kapryśnej wody później, okazało się, że kąpielowi pionierzy przekonani o jej leczniczych zdolnościach, mogli mieć rację. Prace prowadzone od 1987 roku przez rejkiawickiego lekarza, Grímura Sæmundsena, przyczyniły się do udokumentowania prozdrowotnego wpływu elektrowniowych spadów oraz rozpropagowania idei przeobrażenia eletrowniorosłego kąpieliska w spa z prawdziwego zdarzenia.
Od tamtej pory wiele się tutaj zmieniło. Napędzana ciepłem wnętrza ziemi machina turystyczna, odsunęła nieco swe podwoje od zabudowań przemysłowych, tak aby krajobraz stający się udziałem gości został uwolniony od antropogenicznej presji, a chętni przedłużyć pobyt nie musieli nocować w pomieszczeniach technicznych elektrowni. Dziś funkcjonują tutaj dwa hotele (jeden droższy i bardziej elitarny od drugiego), restauracje, bary, gabinety zabiegowe wykorzystujące opracowywane i pozyskiwane na miejscu kosmetyki, a także basen – o nim też nie zapomniano.
Nie wszystko złoto, co się świeci – to już wiemy. Wiemy również, że jeśli, dajmy na to, Bliski Wschód obfituje w ropę naftową, winniśmy ją określać mianem czarnego złota. Jestem przekonany, że Islandia mogłaby proklamować z kolei złotą bezbarwność nie oznaczająca bynajmniej bezwartościowości. Wody brakuje w tak wielu miejscach na świecie, a pod islandzką skorupą lawową nie tylko jest jej dostatek, ale dodatkowo stanowi ona cenne źródło energii, a nawet lekarstwo. Biblijny dotyk Jezusa może to jednak nie jest, ale skoro Islandia stawia, to… bierzcie, pijcie i korzystajcie z tego wszyscy!
[Google_Maps_WD id=44 map=41]
Źródła:
- Chapman M., Obszary geotermalne na Islandii. Zaplanuj swój urlop, http://guidetoiceland.is/pl/islandzka-natura/obszary-geotermalne-na-islandii
- Drabik A., Sowiżdżał A., Tomaszewska B., Doświadczenia Islandii w zakresie wykorzystania niskotemperaturowych zasobów energii geotermalnej, „Technika Poszukiwań Geologicznych, Geotermia, Zrównoważony Rozwój”, nr 1, 2016
- Dutkowski F., Szupryczyński K., Wisła M., Islandia. Inspirator podróżniczy, Wydawnictwo Pascal, Bielsko-Biała 2018
- Gunnarsdóttir N., Najlepsze naturalne gorące źródła na Islandii. Kompletny przewodnik, http://guidetoiceland.is/pl/wszystko-co-najlepsze-na-islandii/najlepsze-gorace-zrodla-na-islandii
- Helgason M. S., Ten fascinating facts about the statue of Leifur Eiríksson, http://icelandmag.is/tags/skolavorduholt
- http://activityiceland.is/blue-lagoon-geology/
- http://bluelagoon.com/about/our-story
- http://bluelagoon.com/about/water
- http://bluelagoon.com/stories/origins-of-the-blue-lagoon
- http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/plama-goraca;3957892.html
- http://guidetoiceland.is/travel-iceland/drive/laugardalur
- http://guidetoiceland.is/travel-iceland/drive/laugavegur-street
- http://guidetoiceland.is/travel-iceland/drive/nautholsvik
- http://guidetoiceland.is/travel-iceland/drive/svartsengi
- http://laidbacktrip.com/posts/visiting-blue-lagoon-iceland
- http://nautholsvik.is/en/
- http://perlan.is/en-gb/perlan
- http://perlan.is/en-gb/undur-islenskrar-natturu
- http://reykjavik.is/sundholl-reykjavikur
- http://riotinto.com/about
- http://sundlaugar.is/en/sundlaugar/sundholl-reykjavikur/
- http://visitreykjavik.is/laugardalur-valley
- http://visitreykjavik.is/sundholl-reykjavikur