Odnoszę wrażenie, że termin „Złoty Krąg” powstał po to, by wyręczyć turystów, potencjalnie zdezorientowanych islandzką naturoróżnorodnością i w efekcie – szamoczących się planistycznie w mnogości opcji poznawczych. Wybór czołowych atrakcji spośród niewiarygodnie rozłożystego wachlarza przyrodniczych osobliwości, dokonany został odgórnie, przybierając formę luźno z geometrią związanego „kręgu”, który – i chyba nawet nie pójdę za to do matematycznego piekła – wyznaczają trzy wierzchołki: Park Narodowy Þingvellir, obszar geotermalny Geysir oraz wodospad Gullfoss. Atrakcyjny trójkąt atrakcji wpisany jest w nazewniczy (o)krąg w tym sensie, że wyjechawszy ku niemu z Rejkiawiku, wykonuje się drogową pętlę, miast poruszać się tam i z powrotem. Teoria ta, jak wiele teorii, ma jednak swoje wady. Podstawową ułomność kręgowatości trójcy islandzkich top atrakcji stanowi konieczność odbitki do wodospadu Gullfoss i powrotu tą samą drogą. Nie jest to jednak długi odcinek, dlatego przyjmijmy, że można przymknąć nań oko.
Spis treści:
- Nie wszystko złoto, co się świeci – złota może być też woda, co ze skał leci – jego wysokość wodospad Gullfoss
- Dziadek Geysir i wnuczek Strokkur – obszar geotermalny w dolinie Haukadalur
- […] a pierwsi ostatnimi – Park Narodowy Þingvellir i historia islandzkiego parlamentaryzmu
Nie wszystko złoto, co się świeci – złota może być też woda, co ze skał leci
Skoro ten cały Złoty Krąg to taka turystyczna sztampa, spróbujmy chociaż potraktować ją trochę inaczej, niż zazwyczaj bywa wciskana turystom – zakręćmy kołem fortuny w przeciwną stronę! Niechaj na pierwszy plan wysunie się więc wodospad Gullfoss, zajmujący w klasycznym złocistym repertuarze ostatnie miejsce, dalekie raczej od statusu wisienki na torcie. A bez dwóch zdań zasługuje on nie tylko na wisienkę kandyzowaną, lecz nawet pozłacaną – to bowiem od jego nazwy, tłumaczonej jako „Złoty Wodospad”, bierze swój początek cały złotokręgowy marketing.
Ktoś mógłby teraz zapytać, dlaczego Złoty Wodospad jest złoty i byłoby to bardzo dobre pytanie – tym lepsze, że niestety nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Niektórzy złocistość bezbarwnej z tego co mi wiadomo wodzie przypisują wieczorną porą, gdy zachodzące słońce koloruje mokre wodospadowe rozbryzgi. Alternatywnie, choć wcale nie oportunistycznie, ozłocenie H2O może wydarzać się za sprawą tęczy, które często bywają dostrzegane we wzbudzonej siłą wodospadu wodnej mgle. Najciekawszą z teorii można zaś znaleźć w dzienniku podróżnym Sveinna Pálssona. Islandzki badacz lodowcowy donosi o pewnym obsesyjnie bogatym rolniku, który w obawie przed złodziejami, pokaźne zasoby złota schował w skrzyni, po czym „odłożył” ją wprost w spienione odmęty, gdzie być może przybiła już ona piątkę ze słynnym na Dolnym Śląsku złotym pociągiem.
Abstrahując od kwestii lingwistyczno-nazewniczych, Gullfoss to bez wątpienia majestatyczny wodospad, który nawet na niezwykle płodnej w tego typu zjawiska Islandii, przebił się do turystycznej świadomości i to nie tylko ze względu na „dane techniczne”, lecz przede wszystkim estetyczny całokształt.
Nie da się jednak ukryć, że także parametrycznie Gullfoss robi wrażenie. Wysoki na 32 metry rozległy dwustopniowy spadek wody bez trudu pochłonąłby dziesięciopiętrowy wieżowiec i to nawet taki wyposażony w dachową armię sterczących we wszystkie strony januszoanten. W okresie letniego wzmożonego przepływu, przez skalne progi w każdej sekundzie widowiskowo i hałaśliwie przelewa się 140 metrów sześciennych wody, co sprawia, że Gullfoss co 25 sekund przepompowuje płynną zawartość basenu olimpijskiego. Nic więc dziwnego, że już na początku ubiegłego wieku pojawiły się plany, by siłę wody zmonetyzować w ramach elektrowni wodnej. Planom przyklaskiwał Tómas Tómasson oraz inni okoliczni właściciele ziemscy. Wizję wysupłania kilku zaskórników ze złotej skarbonki pokrzyżowała Sigrúður Tómassdottir, która – jak chyba dość łatwo z nazwiska wywnioskować – była córką Tómasa. Miast ofiarnie rzucać się w wodne odmęty czy polować ze strzelbą na zagranicznych inwestorów, miłośniczka okolicznej przyrody, niczym starożytny Filippides udała się w wycieńczającą drogę wprost do stolicy kraju.
Po ponadstukilometrowej tułaczce powzięła prawną walkę o zachowanie Gullfossa w jego pierwotnym wymiarze. Wynajęty przed nią prawnik, Sveinn Björnsson, przypuszczalnie mógł być nieco zdziwiony, gdy okazało się, że ofiara sporu jest… wodospadem. Wydaje się jednak, że stanął na wysokości powierzonego mu 32-metrowego zadania – po licznych dyskusjach, inwestorzy wycofali się z tego kosztownego projektu. Niechaj jednak wodospadzi adwokat nie przyćmi zasług Sigrúður, której mentalna siła przewyższyła chyba nawet naturalną potęgę wodospadu, w obronie którego stanęła. Uboga, niewykształcona i lekceważona w patriarchalnym społeczeństwie kobieta utorowała drogę nie tylko islandzkiemu ruchowi feministycznemu, ale także proekologicznemu. Uważana bywa wręcz za pierwszą „zieloną” aktywistkę na Islandii.
Dziadek Geysir i wnuczek Strokkur
Halo, halo! Czy są tu jeszcze tacy, którzy uchowali się przed topową islandzką ciekawostką obwieszczającą wszem wobec, że polski „gejzer”, angielski „geyser”, hiszpański „géiser”, szwedzki „gejser” czy nawet uzbecki „geyzer” i litewski „geizeris” zawdzięczają swoje brzmienie najsłynniejszemu gejzerowi na Islandii określanemu właśnie imieniem „Geysir”? Doprawdy trudno na międzynarodowej palecie językowej znaleźć jakiś wyrazisty odchył od tej normy. Czy jednak potencjalnie chwytliwe wymienianie gejzerowych oblicz w językach z różnych stron globu nie przyćmiło przypadkiem znaczeniowego sensu pierwowzoru? A może pod islandzkim Geysirem kryje się jakieś obraźliwe określenie, które pośrednio inkorporowane zostało do mowy tak wielu narodów i stanowi dziś powszechną, lecz zawoalowaną obelgę? Na szczęście, o polityczną poprawność Geysira możemy być spokojni – emanuje on co najwyżej etymologiczną logiką i prostotą, w żadnym zaś razie wulgarnością czy pogardą. Islandzkie określenie „geysir” oznacza bowiem ni mniej, ni więcej, jak po prostu „wytryśnięcie”, a ponieważ sięgające nawet aż siedemdziesięciu metrów fontanny geysira z dawien dawna uznawane były za najsłynniejsze w kraju, zyskał on status nazwy własnej.
Pierwsze wytryśnięcia Wytryśnięcia historycznie odnotowane zostały już w trzynastym stuleciu, zaś jego międzynarodowe nazewnicze ojcostwo bierze swój początek w roku 1647. Badania wskazują natomiast, że gejzerowy pionier istnieje od około dziesięciu tysięcy lat. Choć jeszcze w 1910 roku wybuchał w półgodzinnych cyklach, od roku 1916 szef wszystkich gejzerów uznawany jest za nieaktywny z uwagi na przytkanie gromadzącymi się osadami geologicznymi. Można więc uznać, że dziadek Geysir odszedł na zasłużoną emeryturę, całkowicie tracąc swój dawny wigor. Na szczęście nie ma tego złego, bowiem tektonika płyt litosfery powołała na świat godnego kontynuatora tryskających tradycji. Strokkur śmiało mógłby być wnuczkiem Geysira, lecz – tak samo, jak przodek – dość już leciwym, bowiem pierwsza wzmianka o nim pochodzi z 1789 roku, kiedy to trzęsienie ziemi przetasowało podziemny porządek geologiczny, formując kanał nowego gejzeru. Strokkur wydaje się jednak nie zdawać sobie sprawy ze swego zaawansowanego wieku, manifestując swą sprawność, wyrzucając co kilka minut wodne salwy na wysokości sięgające nawet czterdziestu metrów. Jego sumienność i konsekwencja doceniane są przez turystów – żodyn z odwiedzających pole geotermalne w dolinie Haukadalur nie powinien być zawiedziony, bowiem choćby krótki postój w kontekście kilkugodzinnej wycieczki po Złotym Kręgu zaowocuje wrażeniami godnymi punktu kulminacyjnego z prawdziwego zdarzenia.
Pokazy na polu geotermalnym w dolinie Haukadalur są znacznie bardziej realistyczne niż seanse w kinach 5D czy wręcz 15D, o ile takowe istnieją. Nawet wodne show może okazać się jednak niewystarczająco interesujące, jeśli oprzeć się wyłącznie na unikalnych w skali świata walorach przyrodniczych. Być może Marco Evaristti, chilijski artysta-skandalista, także rozpoczął swoją podróż po checkpointach Złotego Kręgu od kolorowanego różnymi teoriami Złotego Wodospadu, a dotarłszy do bezbarwnej wodnej „fontanny”, stanął, podrapał się kreatywnie po głowie, w której na pewno kłębiła się wówczas masa światłych artystycznych idei i zakrzyknął: „Tak nie może być!”. Opis ten może nosić pewne znamiona podkoloryzowywania rzeczywistości, jednak na pewno nie większego niż to, które Evaristti zastosował wobec Strokkura, pojąc go pięcioma litrami czerwonego barwnika.
Gdyby ktoś, w przypływie dobroci serca, nosił się teraz z zamiarem utworzenia zbiórki finansującej koszty zakupu sztalugi i kilku płócien dla niedofinansowanego malarza, spieszę wyjaśnić, że obdarowany wcale nie ucieszyłby się z takowego podarunku. Znacznie bardziej doceniłby zaś bilet lotniczy do kraju, w którym jeszcze niczego nie zmalował. Gejzerowa prowokacja to bowiem niejedyne kontrowersyjne dzieło Evaristtiego, który na swoim koncie ma już chociażby przemalowanie zamarzniętego wodospadu w norweskiej miejscowości Hovden.
Na współczesnym rynku artystycznym, bardzo trudno przebić się do świadomości odbiorcy. Próbę Chilijczyka, który tytułuje się pejzażystą w nieznanym chyba dotąd tego słowa znaczeniu, wedle którego nie maluje on krajobrazu, lecz właśnie na krajobrazie, uznać można za jedną z bardziej wyszukanych. Kieruje się przy tym względnie prostą, jak na powodujące nim zawiłości artystycznego umysłu, logiką. Zgodnie z nią – skoro adorowanej kobiecie podarowuje się pierścionek zaręczynowy, uwielbianej przez niego naturze, do emocjonalnego związku z którą otwarcie się przyznaje, także należy się swoista „dekoracja”. Jego zdaniem, islandzki naród powinien być więc wdzięczny za objawienie mu nieznanego dotąd oblicza gejzeru. Artystyczną śmiałość, zwaną przez niektórych wandalizmem, tłumaczy ogólnodostępnością natury, która nie powinna podlegać żadnym ograniczeniom. Nieco innego zdania była islandzka policja, nakładając na Chilijczyka karę w wysokości stu tysięcy islandzkich koron – brzmi groźnie, ale ta pozornie wielka suma w dniu zdarzenia warta była 2 710 złotych. To wprawdzie wciąż dużo, jak na specjalny bilet wstępu do darmowej atrakcji turystycznej, jednak ostatecznie Chilijczyk, niezamierzający bynajmniej ponosić dodatkowych kosztów swej ulotnej instalacji, i tak dowiódł swej niewinności przed islandzkim sądem.
[…] a pierwsi ostatnimi
Gdyby Park Narodowy Þingvellir miał ludzką postać, zapewne nosiłby się z zamiarem pozwania mnie o zniesławienie. Podczas gdy w kanonie Złotego Kręgu chwalebnie i niepodważalnie uznawany jest za pierwszy przystanek, w swej małości i ulotności dopuściłem się butnego wyproszenia go na koniec kolejki. Na szczęście jednak, o ile mi wiadomo, parki narodowe nie mają ani głosu, ani zdolności do czynności cywilno-prawnych, wobec czego mogę bezkarnie siać propagandę alternatywnej rzeczywistości, w której pierwszy stał się ostatnim, co jednak wcale nie oznacza gorszym! Można by wręcz rzec, że wyrugowanie inauguratora całej wycieczki na tylne siedzenie pociągu do sławy odbywa się z pełnymi turystycznymi honorami.
Þingvellir to bowiem zanurzona w crème de la crème wisienka na torcie, pod którego alegoryczną polewą skrywa się nie tylko Złoty Krąg, lecz wręcz cała Islandia. Tam, gdzie o niespotykane w „zwykłych” częściach świata wybryki natury można się wręcz potknąć, bardzo trudno byłoby zaistnieć bez zebrania skutecznie przemawiającej do wyobraźni turystów liczby pieczątek popularności. Park Narodowy Þingvellir dokonał tego zaś jeszcze w przedbiegach.
Aby uzmysłowić wszem wobec powagę sytuacji, wypadałoby odwołać się – choćby pobieżnie – do teorii tektoniki płyt litosfery, zgodnie z którą skorupa ziemska nie jest tworem jednolitym, lecz składa się z oceaniczno-kontynentalnych puzzli. Poszczególne elementy ziemskiej układanki, z uwagi na ruch magmy w obrębie płaszcza Ziemi, wiercą się na powierzchni, co prowadzi do ich rozsuwania lub wręcz przeciwnie – zderzania. Tam gdzie płyty litosferyczne oddalają się od siebie, z ziemskich głębin wydostaje się magmowe wypełnienie, łatające powstającą szczelinę. Dzieje się to zazwyczaj pod osłoną oceanicznych kałuży. Co do zasady jest tak również w przypadku Grzbietu Śródatlantyckiego rozciągającego się południkowo niemal do obu biegunów na długości około szesnastu tysięcy kilometrów. Zasadę tę łamie właśnie Islandia, oferująca – obok archipelagu Azorów oraz kilku mniejszych atlantyckich wysp – okazję do obserwacji grzbietu oceanicznego suchą nogą.
Cóż jednak sprawiło, że puszczająca na śródatlantyckim szwie skorupa ziemska wywindowała się ponad poziom morza akurat pomiędzy 63 a 66 stopniem szerokości geograficznej północnej? Choć próbuję przemawiać tutaj z piedestału teorii naukowej, nie wyjaśnia ona w pełni istnienia islandzkiej wyspy, do której powstania swoje trzy rozgrzane grosze dołożyła także największa na Atlantyku plama gorąca, czyli obszar szczególnej aktywności magmowej płaszcza Ziemi. Lokalizację tego typu tworów da się uzasadnić co najwyżej niepodważalnym argumentem „bo tak”. Nieco bardziej konkretna jest natomiast lokalizacyjna stałość tego podziemnego grilla, który – wraz z rozlokowanym na podobnej zasadzie w innych częściach świata rodzeństwem – w przeciwieństwie do płyt litosfery, pozostaje nieruchomy. Dopiero nasunięcie się nań ryftu oceanicznego w ramach niespiesznej wędrówki kontynentów, doprowadziło jakieś 20-25 milionów lat temu do powstania Islandii. I wciąż doprowadza, bowiem tworzące ją: Płyta Północnoatlantycka (na zachodzie) i Płyta Euroazjatycka (na wschodzie) konsekwentnie odsuwają się od siebie o około dwóch centymetrów rocznie, przyczyniając się do nieznacznego, acz konsekwentnego przyrostu Lebensraumu Islandczyków.
Na upartego (i na siłę dążącego do uzyskania stylistyczno-opisowej atrakcyjności) Islandię można by porównać do stojącej na grzbiecie książki, której zewnętrzne warstwy – przednia i tylna okładka, a potem początkowe i końcowe kartki stopniowo i równomiernie otwierają się na obie strony, formując nowy ląd. W tej wizualizacji okładka winna reprezentować najstarsze geologicznie – a więc najdalej na wschód i zachód wysunięte fragmenty wyspy, zaś środkowe stronice odzwierciedlają relatywnie młodsze obszary. Bez względu na wiek, swój początek biorą zaś one w grzbiecie książki, który aż się prosi porównać do Grzbietu Śródatlantyckiego.
Wydaje się, że z kilku powyższych paranaukowych akapitów bezproblemowo udałoby się wyłowić parę kilogramów argumentacyjnego mięsa, które przekonałoby międzynarodowych decydentów o słuszności unescowego patronatu nad opisywanym obszarem. A jednak w przyrodniczej sekcji Listy Dziedzictwa Narodowego pod hasłem „Islandia” znajdują się tylko dwa obiekty i żaden z nich nie leży choćby w pobliżu Parku Narodowego Þingvellir. Mimo tego zasłużył on na własną rubrykę w tym zaszczytnym spisie, lecz… po jego kulturalnej stronie. Okazuje się bowiem, że w tym niezwykłym miejscu, geologiczne top i naj spotyka się z cywilizacyjnym patosem. Co ma jednak wspólnego tektoniczna szczelina z islandzkim społeczeństwem? Mieszkańcy wyspy nie wyszli przecież z jądra Ziemi przez ryft oceaniczny.
Pierwsi nieokazjonalni, lecz długoterminowi osadnicy pojawili się na Islandii w dziesiątym wieku. W gronie tym znaleźli się w dużej mierze wygnańcy i włóczędzy, którzy swój islandzki turnus zawdzięczali nieposłuszeństwu wobec norweskiego króla. Tak się składa, że całkiem obiecującym skutkiem ubocznym ich buntu mogło okazać się uformowanie na nowej ziemi opozycyjnego wobec monarchii ustroju politycznego. Uciekłszy przed rządami jednego i chcąc uniknąć rządów nikogo, podjęli próbę utworzenia rządów wielu (a może nawet wszystkich?) i to tak, by się przy tym nie pozabijać. W 930 roku odbyła się inauguracyjna narada przedstawicieli klanów zamieszkujących wyspę. Za miejsce spotkania posłużyła im pewna charakterystyczna szczelina w ziemi, o której rozwodzę się już dość długo, ale dopiero teraz przyszła pora na wyjaśnienie jej nazwy – Þingvellir oznaczającej „pola parlamentu”. Samą zaś rodzącą się wówczas instytucję określano mianem Alþingi.
Posiedzenia na polach parlamentu (a może ładniej brzmią: pola parlamentarne?) spotkały się z tak pochlebnym przyjęciem, z jakim witany był Taniec z Gwiazdami w polskiej telewizji. Chętnie organizowano więc kolejne edycje obrad, którym nie przeszkodziło nawet przejęcie władzy na Islandii przez Norwegię, a potem Danię. Funkcjonowanie parlamentu zawieszono mocą dekretu duńskiego króla wyłącznie w latach 1799-1844. Tak jak taneczne show przeprowadziło się z TVN-u do Polsatu, tak islandzki parlament, po krótkiej w skali ponadtysiącletniej historii, przerwie zmienił siedzibę z nietypowego w kontekście funkcji ustawodawczej ryftu oceanicznego na znacznie bardziej spodziewany w tej roli budynek w Rejkiawiku. Doprawdy nie mam pojęcia, czemu porównuję poważne ciało polityczne do rozrywkowego programu telewizyjnego, tym bardziej że sprawa jest naprawdę podniosła – to najstarszy wciąż działający parlament na świecie! Dołóżmy do tego jeszcze fakt, że dokonała tego pogańska do tysięcznego roku Islandia, podczas gdy chrześcijańska Europa wciąż taplała się wówczas w feudalnym sosie.
Bywa też tak, że piknikowa sielanka ustępuje miejsca protestacyjnej powadze – wtedy biwakowicze przypominają sobie, kto spogląda nań z pomnika ustawionego pośrodku placu. Ten dumny jegomość w dużej mierze przyczynił się do islandzkiego uniezależnienia od Danii, dlatego byłoby mu z pewnością przykro, gdyby jego potomkowie do kwestii samostanowienia podchodzili bez należytego zaangażowania. To wszystko, co dziś jest standardem, na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku trzeba było bowiem od duńskiej korony wyegzekwować. I tak w kalendarium drogi do niepodległości znalazła się konstytucja z 1874 roku czy utworzenie w 1904 roku własnych ministerstw, umożliwiających względnie samodzielne kontrolowanie islandzkiej kuwety czarnego piasku. W 1918 roku Islandia uzyskała praktycznie pełną niezależność przy założeniu zgodności z polityką zagraniczną Danii. Na prawdziwą niepodległość pora przyszła jednak nieco później.
Pomimo zmiany siedziby, serce islandzkiej państwowości wciąż bije tam, gdzie ziemia pęka na pół i to właśnie w tym historycznie naznaczonym miejscu, 17 czerwca 1944 roku – w rocznicę urodzin dawno już wówczas zmarłego Jóna, Islandczycy postanowili ogłosić swą niepodległość od zaatakowanej przez hitlerowców Danii. Wtedy też, na Skale Prawa (Lögberg) naród islandzki, niczym Mufasa, zagadnął znanego już z wodospadowego buntu Sveinna Björnssona tymi słowami: „to wszystko będzie Twoje”. Opis tych wydarzeń może rzecz jasna odbiegać od rzeczywistości, jako iż natchniony został nagłym przypływem weny. Pewny jest natomiast fakt wyboru adwokata wodospadu na prezydenta, który urząd swój godnie sprawował aż do śmierci w 1952 roku.
Współcześnie Islandczycy zabierają protestacyjny głos w wielu sprawach, których repertuar czyni ich kraj wyjątkowo postępowym. W 1975 roku kobiety na zaledwie jeden dzień oddały słynnego „fartucha”, by pokazać potencjalnym potomkom wikingów, jak słabi są, gdy na kilka godzin spadnie na nich choćby konieczność opieki nad dziećmi. Podczas gdy feministyczny spacer paraliżował islandzką rzeczywistość, męskie zastępy szturmowały markety w poszukiwaniu zabijaczy czasu w postaci kredek czy kolorowanek oraz nienadwyrężających kulinarnych zdolności produktów spożywczych. 24 października został zapamiętany w inwentarzach wielu sklepów, jako dzień, w którym skończyły się parówki.
To właśnie na Islandii demokratyczne wybory prezydenckie po raz pierwszy na świecie wygrała kobieta, Vigdís Finnbogadóttir, która urząd ten od 1980 roku sprawowała nieprzerwanie przez szesnaście lat. Weteranka prezydenckiego fotela przyznała, że jednym z czynników, które skłoniły ją do ubiegania się o ten zaszczytny urząd, był właśnie protest z 1975 roku. Kobieta-prezydent do tego stopnia zakorzeniła się w islandzkiej świadomości, że – gdy w wiadomościach telewizyjnych ogłoszono wybór Ronalda Reagana na prezydenta USA, pewien chłopiec miał wykrzyknąć do swej mamy: „On nie może być prezydentem, jest przecież mężczyzną!”.
Niedługo po zaprzysiężeniu Vigdís na prezydentkę Islandii, powstała pierwsza islandzka partia polityczna, tworzona wyłącznie przez kobiety. W samym tym zdarzeniu nie było już na owe czasy nic nadzwyczajnego, jednak fakt, iż w pierwszych wyborach, do których przystąpiło nowe ugrupowanie, jego członkinie dostały się do parlamentu, stanowił już ewenement. Podobnym zaskoczeniem okazał się w 2009 roku wybór na premierkę Jóhanny Sigurðardóttir otwarcie deklarującej orientację homoseksualną. Był to pierwszy taki przypadek na świecie. I pomyśleć, że ta przydługa polityczna dygresja, a także cały postępowy islandzki parlamentaryzm, mają swój początek w pogaduchach przy pewnym kamieniu określanym Skałą Prawa.
Najwyższa też już pora, aby w końcu przyznać się, że – przymuszony niepodważalnymi argumentami islandzkiego operatora turystycznego – zakręciłem islandzki Złoty Krąg według standardowej kolejności.
Jeśli więc, poprzez opisową manifestację odwróconego porządku wszechświata, stworzyłem przypadkowo wrażenie, jakobym oszukał kolejnościowe przeznaczenie, jest to co najwyżej kolejny dowód na to, że… media kłamią.
[Google_Maps_WD id=45 map=42]
Źródła:
- Brewer K., The day Iceland’s women went on strike, http://bbc.com/news/magazine-34602822
- Dutkowski F., Szupryczyński K., Wisła M., Islandia. Inspirator podróżniczy, Wydawnictwo Pascal, Bielsko-Biała 2018
- England P., Iceland’s 'pots and pans revolution’: Lessons from a nation that people power helped to emerge from its 2008 crisis all the stronger, http://independent.co.uk/news/world/europe/iceland-s-pots-and-pans-revolution-lessons-from-a-nation-that-people-power-helped-to-emerge-from-its-2008-crisis-all-the-stronger-10351095.html
- Fontaine A. S., “Pink Geysir” Artist Cleared Of All Charges, http://grapevine.is/news/2016/07/06/pink-geysir-artist-cleared-of-all-charges/
- Fontaine A. S., Artist Who Dyed Geyser Refuses To Pay Fine, Leaves Country, http://grapevine.is/news/2015/04/26/artist-who-dyed-geyser-refuses-to-pay-fine-leaves-country/
- Gunnarsdóttir N., Iceland Did it First in the World!, http://guidetoiceland.is/best-of-iceland/iceland-did-it-first-in-the-world
- Gunnarsdóttir N., Islandzki Złoty Krąg. Kompletny przewodnik, http://guidetoiceland.is/pl/wszystko-co-najlepsze-na-islandii/top-9-wycieczek-objazdowych
- Hofverberg E., Kvennafridagurinn – The Day Icelandic Women Went on Strike, http://blogs.loc.gov/law/2022/03/kvennafridagurinn-the-day-icelandic-women-went-on-strike/
- Karlsson G., The Icelandic republic, http://britannica.com/place/Iceland/Financial-boom-and-bust
- Mae D., Jak powstała Islandia? Geologia Islandii dla początkujących, http://naszmalyswiat.pl/jak-powstala-islandia/
- Neuendorf H., Artist Jailed for Dyeing Icelandic Geyser Pink, http://news.artnet.com/art-world/marco-evaristti-pink-geyser-iceland-292533
- Rabińska J., Jak powstała Islandia – geologia wyspy w pigułce, http://rumbomundo.com/pl/jak-powstala-islandia/
- http://artlyst.com/news/danishchilean-artist-jailed-for-dyeing-icelandic-geyser-pink/
- http://britannica.com/biography/Sveinn-Bjornsson
- http://britannica.com/place/Geysir
- http://britannica.com/topic/Althing
- http://currency-converter.org.uk/currency-rates/historical/table/ISK-PLN.html
- http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/tektoniki-plyt-litosfery-teoria;3986072.html
- http://evaristti.com/pink-state-the-red-crack-project
- http://guidetoiceland.is/travel-iceland/drive/althingi-parliament
- http://guidetoiceland.is/travel-iceland/drive/geysir
- http://guidetoiceland.is/travel-iceland/drive/langjokull
- http://icelandmonitor.mbl.is/news/nature_and_travel/2016/02/21/rare_eruption_of_iceland_s_most_famous_hot_spring_g/
- http://icelandmonitor.mbl.is/news/news/2015/04/24/uproar_as_artist_dyes_geysir_pink/
- http://icelandmonitor.mbl.is/news/news/2015/04/25/artist_refuses_to_pay_fine/
- http://indifferentlanguages.com/words/geyser
- http://kvenrettindafelag.is/en/resources/womens-day-off/
- http://thingvellir.is/en/history-nature/history/national-celebrations/
- http://thingvellir.is/en/history-nature/history/the-law-rock/
- http://tour.is/news/what-is-the-golden-circle-in-iceland
- http://whc.unesco.org/en/list/&order=country
- http://zatokasportu.pl/pl/basen-50-metrowy