Roztocze – oaza spokoju na skalę całej Polski. Jeżeli komuś za daleko w Bieszczady, a chciałby choć na chwilę stracić zasięg sieci komórkowej i wylogować się z wirtualnego świata, wiele przewodników doradzi wybór właśnie tej krainy, jako celu podróży. Pozostaje jeszcze pytanie: czy to odosobnione, dzikie, wścibskością ludzkiej ręki niezmącone Roztocze może poszczycić się kurortem na miarę Sopotu czy Zakopanego? Otóż – o dziwo – tak! Na wczasową gęstość zaludnienia odpowiadającą nadbałtyckiej plaży czy Krupówkom natrafiliśmy w Janowie Lubelskim, który – choć ledwie zmieścił się w granicach tej tajemniczej krainy, wystając nieśmiało na jej zachodnim skraju – pierwszym swym członem firmuje bodaj najsłynniejszy roztoczański kompleks leśny – Lasy Janowskie.
Miejski Jin
Jest jednak taka część Janowa, która funkcjonuje w absolutnym oderwaniu od sekcji turystycznej i może nawet nie zdawać sobie sprawy z ignorowania tam wszelkich prawideł roztoczańskiego niczym niezmąconego spokoju (oraz – co wybija się na pierwszy plan w dobie pandemii – dystansu społecznego). Ten fragment miasta, którego egzystencja niezwiązana jest z sezonem wakacyjnym, nazwijmy na potrzeby niniejszego posta: mieszkalnym. A więc, tak zwana część mieszkalna reprezentuje sobą typowe średniej wielkości miasto, w którym trafić można na klasyczne w przypadku takich założeń: rynek, kościół czy park, chociaż – inaczej niż w przypadku typowych jednorynkowych mieścinek – mamy tu aż dwa rynki.
Najważniejszego janowskiego zabytku nie stanowi jednak niszczejący i posępny dowód brutalności zaborcy, lecz świadectwo objawień maryjnych. Pierwsze zaaprobowane kościelnie nadprzyrodzone widzenie przydarzyć się miało bednarzowi z pobliskiej wsi w 1645 roku. Wówczas to Wojciech – nomen omen – Boski na skraju powstającego miasta ujrzał trzymającą dwie świece postać Matki Bożej w towarzystwie aniołów. Nie był to bynajmniej jedyny udokumentowany epizod z udziałem Bogurodzicy, dlatego pewnym się stało, że miejsce objawień należało uświęcić świątynią: początkowo drewnianą i pod opieką dominikanów, współcześnie zaś murowaną i parafialną.
Murowany już dowód na miłosierdzie Matki Boskiej góruje nad miastem nieopodal Janowskich Stoków – popularnego wśród mieszkańców ujęcia wody oraz miejsca letnich dziecięcych plusków, mających zapewne niezbyt korzystny wpływ na jakość tejże wody. Szczególną formą kąpieli w przyźródełkowym stawiku stanowiły niegdyś wielkopiątkowe obmycia oraz, paradoksalnie, plotkarsko-pralnicze spędy gospodyń wiejskich. To właśnie ta częstsza przyczyna spotkań zrodziła lokalne powiedzenie: „baby na stokach gadały…”.
Turystyczny Jang
Egzystuje praktycznie poza świadomością miejskiego oblicza Janowa. Około dwukilometrowy dystans dzielący niezbyt rozwinięte centrum miasta i początek ulicy o wymownej nazwie „Turystyczna”, którą śmiało możemy uznać za bramę janowskiego raju wczasowego, wydaje się stanowić cywilizacyjną przepaść do tego stopnia, że słoneczno-plażowy bieg wydarzeń jest całkowicie oderwany od – nie tak wprawdzie pędzącego, jak w znienawidzonej stolicy, jednak wciąż nieco bardziej zabieganego życia w – było nie było – mieście.
Wizytówką janowskiej turystyki jest niewielki sztuczny zalew położony tam gdzie zabudowa mieszkalna zaznacza się zaledwie majaczącą na horyzoncie panoramą. Choć jego powierzchnia ustępuje obszarowi zajmowanemu przez kultową warszawską galerię handlową Arkadia, tereny wokołozbiornikowe zostały bardzo efektywnie zagospodarowane. Janowskie moczydło, jako oczko w głowie tutejszej turystyki, uważnie obserwowało rozwój zarówno ośrodków wypoczynkowych minionej epoki, jak i nowoczesnych hoteli, pensjonatów i terenów rekreacyjnych. Zaplecze turystyczne dostosowane jest tu nie tylko do potrzeb noclegowiczów z różnych grup wiekowych, lecz także do odwiedzających jednodniowych, głodnych wodnego szaleństwa, gdy słońce przysmaża potylicę oraz głodnych dosłownie.
Jednodniowych urlopowiczów nad janowskim zalewem złowi park Zoom Natury, który dość mylnie sugerować mógłby zainteresowanie przede wszystkim naturą, podczas gdy w kręgu jego zainteresowań leżą główne zasoby turystycznych portfeli. Litania do portmonetki rozpoczyna się już na parkingu, który w wyniku ogromnego zainteresowania plażowiczów w sezonie rozrasta się na pobliskie łąki, niestety z zachowaniem zasady odpłatności. W dalszej kolejności pomysłodawcy atrakcji postępują zgodnie z zasadą: „poprzez dziecko do portfela rodziców”, a działania swe prowadzą szerokim frontem: park linowy, wieża widokowa z możliwością zjazdu tyrolką, place zabaw, sale ekspozycyjne, wypożyczalnia sprzętu wodnego i liczne punkty gastronomiczne, w których ciężko raczej o sałatkę i smoothie.
To trzeba jednak organizatorom przyznać: rozwijane dzięki funduszom unijnym nadzalewowe centrum rozrywki to miejsce wręcz unikatowe na skalę Polski, pełne tak różnorodnych atrakcji, że bez wahania możemy zagwarantować: każdy, dosłownie każdy, znajdzie tu coś dla siebie, choćby miała być to kąpiel w zajmującej centralne miejsce na Placu Energii fontannie okraszonej zakazem kąpieli. Koniec końców nie ma też przecież obowiązku dyndania na tyrolkowej linie nad zalewem ani pląsania wśród koron drzew niczym Tarzan w naprawdę urozmaiconym parki linowym – jednostki mniej „rozrywkowe” mogą po prostu zadowolić się bezpłatnymi akurat promieniami słonecznymi w naprawdę atrakcyjnych okolicznościach przyrody.
Jeśli zaś komuś otoczenie janowskiego zalewu spodobało się na tyle, że chciałby spędzić tu noc, nie pozostaje nic innego, jak tylko oddać się w ręce okolicznych hotelarzy, z tym tylko zastrzeżeniem, że nocleg ten może przebiegać zarówno w scenerii rodem z popularnego ostatnimi czasu netflixowego serialu „W głębi lasu”, jak i luksusowych czterogwiazdkowych ośrodkach wczasowych.
Jak nie cztery, to dwa
A skoro położona nad janowskim zalewem, jednak w bezpiecznym, antytłumowym odstępie Rezydencja jest Sosnowa, to najwidoczniej musi być tu sporo lasów i to zapewne sosnowych. Bingo! Lasy Janowskie, na których obszarze faktycznie dominuje sosna, stanowią jeden z większych i ciekawszych kompleksów leśnych w Polsce, a najatrakcyjniejszy sposób ich eksploracji to nie samochód, lecz zestaw składający się z dwóch kółek, kierownicy i pedałów.
Dla przyrodniczych laików (do których bez bicia się zaliczamy), niezdolnych raczej do wymienienia gatunków okolicznej fauny i flory, miast tego atrakcyjne okoliczności przyrody komentujących raczej „och, jak tu pięknie”, prawdziwie zauważalną osobliwością w obrębie Lasów Janowskich będzie ostoja konika biłgorajskiego w rezerwacie „Szklarnia”. Wybieg dla potomka dawnego tarpana utworzono w 1986 roku w mieścince, która użyczyła swej nazwy rezerwatowi. Wywłaszczono wówczas egzemplarze znajdujące się w rękach okolicznej ludności od początku XIX wieku, kiedy to Zamoyscy poczęli likwidować ordynacki zwierzyniec. Obecny stan faktyczny jest zaś efektem gatunkowego rozprężenia w stajniach chłopskich, w których darowane koniki wymieszały się z silnym modelem gospodarskim.
Lasy Janowskie, oprócz unikatowej fauny i flory, skrywają też liczne historyczne tajemnice. Uważny obserwator dostrzeże chociażby pozostałości wałów oraz mostków narzecznych – infrastruktury kolejowej powstałej w czasie II wojny światowej na potrzeby obciążonej wojną gospodarki III Rzeszy. Po żywym magazynie drzewnym pozostały dziś jedynie skromne ślady w terenie oraz resztki odrestaurowanego nie tak dawno taboru prezentowane na południowym skraju Janowa na jedynych zachowanych fragmentach szyn.
Nieco dalej, pomiędzy drzewami kryje się Uroczysko Kruczek upamiętniające wędrówkę świętego Antoniego, który – utrudzony marszem – miał zdrzemnąć się na kamieniu, uświęcając go do tego stopnia, że po dziś dzień tryska spodeń woda. Wydarzenia te przypomina dziś klimatyczna samoobsługowa kapliczka, choć hagiograficzny epizod nie jest bynajmniej jedynym, co tutejsze drzewa mają w pamięci. Kruczkowe uroczysko, oprócz oazy świętego spokoju Świętego, stanowiło też galicyjsko-kongresówkowy kanał przerzutowy, a w czasie II wojny światowej miejsce zbiórek partyzanckich…
Janowskie knieje z pewnością są też naocznymi świadkami krwawych wydarzeń jednej z największych bitew partyzanckich II wojny światowej, która rozegrała się 14 czerwca 1944 roku na Porytowym Wzgórzu. Sięgający niemal koron drzew strzelisty pomnik upamiętnia bohaterstwo polsko-sowieckich partyzantów w starciu z dziesięciokrotnie liczniejszym najeźdźcą.
Żeby jednak nie stworzyć wrażenia, że okoliczne lasy pochłonęły więcej, żyć niż regularnie wydają na świat w postaci zieloności wszelakiej, przenieśmy się na chwilę tam, gdzie zgoda buduje – do Momotów Górnych.
W 1938 roku w tej odciętej od świata śródleśnej mieścinie na podarowanym przez Zamoyskich gruncie wzniesiono drewnianą kaplicę, która 44 lata później zamieniła się w parafię świętego Wojciecha. A skoro tak, to należało przeistoczenie to odzwierciedlić także konstrukcyjnie. Pracami, które nagłówek tabloidu nazwałby zapewne „samowolą budowlaną”, a lokalnie określa się je „dziełem serca i rąk”, kierował pierwszy i wieloletni proboszcz, uosabiający nie tylko Chrystusa, ale i nadzór budowlany oraz władzę administracyjną. Ekipa remontowa składała się zaś w całości z wiernych, a prace przebiegały bez żadnych zezwoleń, planów architektonicznych czy konsultacji z fachowcami. Gdy zaś efekt przebudowy okazał się odporny na czynniki zewnętrzne, przystąpiono do upiększania wnętrza kościółka i musimy przyznać, że zważywszy brak jakiegokolwiek wykształcenia technicznego i artystycznego twórców świątyni, rezultat ich pracy jest wręcz oszołamiający.
O pewnej suce, której nikt nie widział
„Szkoła Suki Biłgorajskiej” – głosi dumnie u wschodniego skraju ulicy Turystycznej tabliczka informacyjna na wielkim drogowskazie kierującym do wszystkich okolicznych atrakcji. Powyżej „Rezerwat Szklarnia”, poniżej „Porytowe Wzgórze” – można więc sądzić, że i suka jest tu na poważnie. Jak najbardziej! Istnieje wręcz strona internetowa www.sukabilgorajska.pl. To właśnie na niej utwierdziliśmy się, że „sukowy” szyld nie był wcale pomyłką, a Szkoła Suki Biłgorajskiej została założona w 2007 roku, jako oddolna inicjatywa miłośników muzyki ludowej – ojca i syna – Zbigniewa i Krzysztofa Butrynów. Siedziba tej unikatowej w skali całej Polski i świata instytucji mieści się zaś w Szklarni, nieopodal ostoi konika biłgorajskiego. Tyle szyldowo-internetowej teorii. A jaka jest rzeczywistość?
Czy ktokolwiek z Was, Mili Czytelnicy, przypuszczałby, że to właśnie w tej chatynce, niczym niewyróżniającej się na tle skromnej szklarniowej zabudowy, organizowane są, wedle internetowych opisów, lekcje gry na instrumentach ludowych, warsztaty śpiewu i tańca, a także spotkania z wiejskimi muzykantami, śpiewakami i tancerzami? My z pewnością nie, a brak jakiejkolwiek tabliczki informującej o godzinach otwarcia czy choćby dzwonka sprawił, że będąc o krok od muzycznego dziedzictwa regionu janowskiego, coraz poważniej rozważaliśmy dezercję.
Po krótkiej naradzie „sukowe” podchody rozpoczęliśmy od pobliskiego domu sołtysa. Wywołana do płota, gawędząca dotąd na ganku kobieta wyłożyła nam kawa na ławę lokalny savoir-vivre w zakresie sąsiedzkich odwiedzin. Otóż: jeśli przy płocie stoi „taki zielony samochód”, to śmiało można wchodzić, bo właściciel jest w domu. A więc tym razem, choć nie bez obawy, sforsowaliśmy zamkniętą jedynie na klamką furtkę i poczęliśmy nawoływać gospodarza, choć dopiero kiedy wparowaliśmy przez otwarte na oścież drzwi do izby nasza obecność została wreszcie zauważona. Nic jednak dziwnego – mężczyzna, w którym rozpoznaliśmy współzałożyciela szkoły – Zbigniewa Butryna wraz z uczennicą – Panią Anią całkowicie pochłonięci byli swoją pracą.
Rzeczywistość, do jakiej przenieśliśmy się, przeszedłszy przez pełną starych sprzętów i czaszkowych trofeów nagrzaną słońcem sionkę, była więcej niż alternatywna. Pośrodku niewielkiej izby, o której wielu powiedziałoby: graciarnia, a my dyplomatycznie wspomnimy jedynie, że po prostu użyczyła swej powierzchni działalności twórczej, dwie postaci skulone na zydelkach mniejszych od ikeowskich taborecików dziecięcych nachylają się nad instrumentami przypominającymi na pierwszy rzut oka skrzypce. Na rozłożoną na podłodze lokalną gazetę otwartą na stronie z wizerunkiem śpiewaczki ludowej Stefanii Gadzińskiej skapują powoli krople wielokrotnie podgotowywanego oleju lnianego z dodatkiem propolisu i żywicy. A kapią one tak powolnie, jak skrupulatnie i dokładnie Pan Zbigniew nabiera olejową porcję ze słoika i wciera w rodzący się instrument nowe warstwy „impregnatu”. Równocześnie jego uczennica z mistyczną czcią delikatnymi ruchami poleruje drobnym papierem ściernym swoje dzieło, na które złożyło się drewno hebanowe, czereśniowe, sosnowe, orzechowe i dębowe. Na stolikach ustawionych niechlujnie w pozostałej wolnej przestrzeni rozłożone są zaś przyrządy z pogranicza zasobów mechanika samochodowego i chirurga plastycznego.
Wejściowy skraj pomieszczenia zdobi stary piec gliniany pamiętający zapewne czasy migracji terytorialnej tej chałupy pod koniec lat 40. ubiegłego wieku. po drugiej stronie otworu wejściowego dostrzegliśmy starą kuchenkę – tym razem już gazową, która nawet gdyby była podłączona, nie dałoby się jej uruchomić ze względu na brak kurków. Na regałach zadomowił się festiwal naczyń niewiadomego zastosowania i inne niepotrzebne raczej twórcy instrumentów ludowych przedmioty w rodzaju starej wagi szalkowej, kosza wiklinowego, zapasu wkładów do zniczy, kartonu zapałek czy opakowania po keczupie. Ściany zdobił zaś zestaw stanowiący raj dla każdego etnomuzykologa: mazanki, skrzypce dłubane, gęśle staropolskie, bębenki sitkowe, ponad stuletnie basy z jelitowymi strunami, tuż obok zaś mniejsze basetle z lat 40. ubiegłego wieku, a więc „tylko” osiemdziesięciolatki. Gdzieś w tym staropolskim rozgardiaszu zawieruszyła się też domorosła interpretacja wykonana na wzór instrumentu tunezyjskiego nazywana roboczo kozą, a to za sprawą – jak nietrudno się domyślić – wykorzystania do produkcji skóry z kozy.
Turystyczne szczęście po raz kolejny się do nas uśmiechnęło. Pan Zbigniew szklarniową pracownię odwiedza z reguły w czwartki, a nasze spontaniczne odwiedziny przydarzyły się w poniedziałek, czyli tak daleko od czwartku w tygodniowych realiach, jak to tylko możliwe. Niewiele więc brakowało, abyśmy ze względu na brak „tego zielonego samochodu” przed bramą wjazdową, mogli jedynie pocałować klamkę niziutkiej i być może cały czas otwartej furtki. Tymczasem trafiliśmy w sam środek pracy twórczej odbywającej w ramach programu „Szkoła mistrzów budowy instrumentów ludowych” prowadzonego przez Instytutu Muzyki i Tańca. Jedną z beneficjentek dofinansowań na poczet przyszłych instrumentów jest właśnie Pani Ania, która pod okiem Pana Zbigniewa powołuje do życia swoją sukę. Jak szacuje, proces ten w normalnych warunkach powinien trwać około miesiąca, tymczasem koronawirusowy lockdown wydłużył prace już do co najmniej trzech miesięcy.
Dzieło Pani Ani to wierna kopia akwareli Wojciecha Gersona z 1895 roku przedstawiającej sukę okrzykniętą biłgorajską, choć w Biłgoraju mogła tak naprawdę nigdy się nie znaleźć. Za rycinowym opisem głoszącym „Suka – instrument smyczkowy starożytny polski, nabyty w r. 188. we wsi Kocudza w powiecie Biłgorajskim (pomiędzy Janowem a Frampolem)” mistrz określa swoją specjalność suką kocudzką. Pierwszy projekt instrumentu, którego nikt ze współczesnych nie miał okazji ani ujrzeć, ani usłyszeć, zrodził się w latach 90. Kiedy Pan Zbigniew zabrał swoją sukę na koncert do Filharmonii Narodowej, okazało się, że równolegle, pod okiem warszawskich uczonych powstał konkurencyjny projekt archaicznego instrumentu. Szybkie porównanie wykazało, że efekty prac obu ośrodków były wręcz perfekcyjnie zgodne – egzemplarz Pana Zbigniewa okazał się jedynie o centymetr krótszy.
Obecnie mistrz nieco „zmechanizował” proces twórczy i kiedy akurat nie patrzy nań oko lubującej się w ludowszczyźnie kamery, wspomaga się wynalazkami współczesności zasilanymi – o zgrozo – prądem. Według pobieżnych wyliczeń, obecnie suk może być około trzydziestu, wśród których znalazł się podarunek dla Kapeli ze Wsi Warszawa, a także zlecenie szwajcarskie oraz francuskie. Podczas gdy Pani Ania spełnia marzenia o grze na suce w ramach programu IMiT-u, dopieszczany przez Pana Zbigniewa instrument powstaje na zamówienie spod Poznania. Nawet jeśli efekty te będą zadowalające, suka biłgorajska vel kocudzka z pewnością pozostanie instrumentem elitarnym.
Suka biłgorajska vel kocudzka – instrument-ewenement wciągnęła do kategorii nieprzeciętnych osobliwości także swego współczesnego twórcę. To był dla nas niezwykły zaszczyt poznać Pana Zbigniewa Butryna, rozpoznawalnego przede wszystkim w gronie muzyków i badaczy ludowych, jednak z chęcią dzielącego się swą niecodzienną pasją także z laikami. Po wizycie w szklarniowej chatynce z dumą możemy więc w spisie rzeczy do zrobienia odkreślić punkt „posłuchać na żywo koncertu archaicznego instrumentu ludowego”, którego nie było jeszcze na tej liście nim przekroczyliśmy leciwy próg „sukowego” królestwa, a który stanowi dziś jedno z bardziej osobliwych podróżniczych doświadczeń, jakie stały się naszym udziałem.
Janowskie za i przeciw
Janów Lubelski – przed przyjazdem kojarzył mi się absolutnie z niczym. Po odwiedzinach na zachodzie Roztocza, jawi się jako ambasador okolicznego leśnictwa oraz lokalne centrum plażingu i smażingu. Pewne jest, że będąc w Janowie, nie sposób nie skorzystać z relaksu na łonie natury i to bynajmniej nie dlatego, że o klasyczne zabytki raczej tu ciężko, lecz z uwagi na piękno przyrody, któremu nie sposób odmówić choćby dnia zapomnienia. Między przejażdżką rowerową po lesie a rejsem rowerowym po zalewie warto też – co w innych regionach niegrzecznym byłoby polecać – spotkać słynną w całej okolicy sukę.
Źródła:
- Baliszewska M., Stefania Gadzińska, http://muzykaodnaleziona.pl/gadzinska-stefania/
- Boś A., Janowski Zalew będzie rajem dla wędkarzy, http://powiatjanowski.pl/podglad_newsa_n_1498.html
- Butryn Z., Nikt nie widział nikt nie słyszał. Rekonstrukcja suki, http://sukabilgorajska.pl/suka-bilgorajska/rekonstrukcja/
- Droździel L., Grabowski T., „Roztocze. Różnorodność przyrodnicza i dziedzictwo kulturowe” – mapa, http://roztoczanskipn.pl/pl/aktualnosci-eog/290-roztocze-roznorodnosc-przyrodnicza-i-dziedzictwo-kulturowe-mapa
- Marczak I., Jak małe miasteczko Janów Lubelski zbudowało niesamowity i nowoczesny park przyrody. Tego w Polsce jeszcze nie było, http://innpoland.pl/117961,jak-male-miasteczko-janow-lubelski-zbudowalo-niesamowity-i-nowoczesny-park-przyrody-tego-w-polsce-jeszcze-nie-bylo
- http://duojanow.pl/lasy-janowskie/
- http://facebook.com/pages/category/Community-Museum/Muzeum-Regionalne-w-Janowie-Lubelskim-320812287973516
- http://imit.org.pl/programy/departament-muzyki/4379
- http://janowlubelski.lublin.lasy.gov.pl/rezerwat-lasy-janowskie#.X1ishXkzaUl
- http://janowlubelski.naszemiasto.pl/zalew-w-janowie-lubelskim-mieszkancy-korzystaja-ze/ar/c13-5163167
- http://janowlubelski.pl/wizytowki/ekspozycja-kolejki-waskotorowej
- http://janowlubelski.pl/wizytowki/muzeum-regionalne
- http://janowlubelski.pl/wizytowki/park-miejski
- http://janowlubelski.pl/wizytowki/porytowe-wzgorze
- http://janowlubelski.pl/wizytowki/rynek-starego-miasta
- http://janowlubelski.pl/wizytowki/szklarnia-ostoja-konika
- http://janowlubelski.pl/wizytowki/uroczysko-kruczek
- http://janowlubelski.pl/wizytowki/zabytkowy-drewniany-kosciolek-w-momotach-gornych
- http://janowlubelski.pl/wizytowki/zalew-janowski
- http://lasyjanowskie.com/lasy-janowskie/
- http://naturephotocloseup.eu/main.php?g2_itemId=1812
- http://sanktjanow.sandomierz.opoka.org.pl/sanktuarium/kult-objaw.htm
- http://sanktjanow.sandomierz.opoka.org.pl/sanktuarium/oltarze/olt_1.htm
- http://sanktjanow.sandomierz.opoka.org.pl/sanktuarium/sank_hist.htm
- http://sukabilgorajska.pl/kapela-butrynow/
- http://sukabilgorajska.pl/konkurs/
- http://sukabilgorajska.pl/suka-bilgorajska/
- http://sukabilgorajska.pl/szkola-suki-bilgorajskiej/
- http://urbanity.pl/mazowieckie/warszawa/arkadia,b893
- http://zamosc-roztocze.travel.pl/index.php/przewodnik-roztocze/roztocze-zachodnie/janow-lubelski/1108-janow-lubelski-atrakcje-turystyczne