Przed wyjazdem do Barcelony, informacja o tym, kto jest świętym patronem miasta, nie figurowała nawet na ostatnim miejscu naszej listy „do sprawdzenia przed wylotem”. Los jednak sprawił (a może był to swoisty akt zemsty za naszą ignorancję), że niektóre wydarzenia, mające miejsce w czasie naszego pobytu w stolicy Katalonii na długo nie pozwolą nam zapomnieć, że patronką miasta jest święta Eulalia.
Jak to bywa w przypadkach historycznych opracowań, kiedy z klawiatury spadła już jakaś postać historyczna, pociągnąć za sobą musiała, choćby kilka słów o sobie. Pomimo iż „Następnemu przystankowi” daleko do jakichkolwiek publikacji historycznych, świętej Eulalii należy się nawet spory fragment naszej relacji, bowiem zostawiła ona wyraźny ślad na naszych barcelońskich wspomnieniach.
Eulalia urodziła się w Barcelonie około roku 290 jako potomkini szlacheckiego i bardzo pobożnego rodu. Przyszła święta docześnie zajmowała się z lubością stadkiem gęsi, jednak docelowo w planach miała coś zupełnie innego. Eulalia, zafascynowana żywotami męczenników za wiarę chrześcijańską, którzy pod rządami Rzymian nie mieli wówczas łatwego (ani w wielu przypadkach długiego) życia, pragnęła, aby także i ją Bóg doświadczył podobnym losem. Tak się składa, że prośba Eulalii została wysłuchana, a w roli wykonawcy „marzenia” dziewczynki wystąpił nowy rządca terenów barcelońskich – znany z okrucieństwa Dacjan, który postawił sobie za cel wytępienie chrześcijaństwa w swoim rewirze. Kiedy przerażeni mieszkańcy uciekali z miasta i wyrzekali się wiary, trzynastoletnia Eulalia publicznie przyznała się do Chrystusa i odmówiła oddania czci pogańskim bożkom.
W efekcie swojego wyznania, podczas gdy jej starożytne koleżanki bawiły się zapewne lalkami, Eulalia za swoje świadectwo wiary poddana została wymyślnemu trzynastopozycjowemu (liczba ta nawiązuje do wieku dziewczynki) katalogowi tortur, do którego należało między innymi: przypalanie ciała i rozdzieranie go hakami, wylewanie gorącego oleju na głowę i wlewanie roztopionego ołowiu w nozdrza czy „spacer” w beczce pełnej ciężkich narzędzi i potłuczonego szkła. Zwieńczeniem barcelońskiej masakry miało być odarcie Eulalii z ubrań, by nagą wlec ją przez ulice miasta. Wtedy jednak, według podań, wydarzył się cud i ciało dziewczyny zostało otulone śniegiem, niczym białą szatą. Był to zapewne jeden z niewielu objawów zimy w historii Barcelony.
Dacjan musiał być z lekka podenerwowany niską skutecznością wymyślnych metod tortur, dlatego postanowił ukrzyżować Eulalię, a gdy ta konała zbyt długo, jak na fantazje swego oprawcy, ugodzono ją toporem. Wtedy też dziewczyna wyzionęła ducha, który przyjął postać gołębicy.
Na świętą już Eulalię natknęliśmy się – i to całkiem dosłownie – podczas parady na La Rambli, która – jak się później okazało – była jedynie krótkim fragmentem blisko tygodniowych uroczystości ku czci patronki Barcelony.
Na całe szczęście plan obchodów był dużo przyjaźniejszy w swym przebiegu niż ostatnie dni życia świętej. W nasz barceloński grafik oprócz przypadkowo napotkanego pochodu wpletliśmy jeszcze wieczorne atrakcje w dzień faktycznego wspomnienia świętej – 12 lutego.
Na godzinę 18:30 zaplanowane były uroczystości na Plaça de Sant Jaume. Oprócz nich, o 18:45 rozpoczynał się alternatywny „event”, który, sądząc z rozkładu, w miarę upływu czasu miał przemieszczać się po różnych częściach dzielnicy gotyckiej, a ostatnim z nich był właśnie Plaça de Sant Jaume. Aby odszyfrować katalońskie hieroglify posłużyliśmy się tłumaczem Google’a, który – podobnie jak w przypadku wycieczki do Svätého Jura czy Santa Poli – nie okazał się szczególnie pomocny, tłumacząc nagłówek tej części grafiki jako: „spacer i taniec kłaść”. Czasowniki związane z ruchem użyte w kontekście harmonogramu dotyczącego kilku różnych miejsc nasuwały jednak wniosek, że może być to kolejna odsłona barcelońskiej parady. Mając już pewne doświadczenie w kwestii spacerujących i tańcujących figur, wybraliśmy uroczystości stacjonarne.
Traf chciał, że dotarliśmy na miejsce dobre pół godziny wcześniej. Oprócz niewielkiego sceno-podestu nic nie świadczyło o tym, że za chwilę kostka brukowa, na której staliśmy, przerodzi się w tętniące życiem centrum katalońskiej kultury i tożsamości.
Po przeciwnej stronie placu niż scena – przed siedzibą Generalitat de Catalunya (będącego systemem instytucjonalnym odpowiedzialnym za autonomię Katalonii) zgromadziła się śpiewająca grupka ludzi, ustawiona wokół ubranego w żółtą koszulę „dyrygenta”. Nie bylibyśmy sobą, gdyby każde zagraniczne zgromadzenie (poza tymi wzbudzającymi realne zagrożenie) nie było dla nas okazją do zakosztowania lokalnej atmosfery. Czym prędzej podeszliśmy więc bliżej, choć czuliśmy się nieswojo wśród tłumu złożonego w przeważającej części ze starszych Katalończyków. Protestujący odśpiewali między innymi utwór „L’Estaca” skomponowany przez katalońskiego pieśniarza Lluísa Llacha jako protest przeciwko rządom generała Franco.
Zgromadzeni przed siedzibą Generalitat (a warto dodać, że na przeciwko budynku znajduje się też urząd miasta) manifestowali swym występem żądanie uwolnienia działaczy katalońskiego ruchu proniepodległościowego, którym zostały postawione przez władze Hiszpanii zarzuty podżegania do buntu. W Katalonii traktowani są oni jednak jako więźniowie polityczni, podczas gdy hiszpański minister sprawiedliwości zadeklarował, że w Hiszpanii nie ma więźniów politycznych, a jedynie politycy w więzieniach.
Głos w sprawie ich uwięzienia zabrało także wiele barcelońskich ulic i budynków, a będąca symbolem protestu żółta wstążka stała się w przenośni i w jeszcze większej przenośni ostatnim krzykiem mody. Moda krzyczy zaś nie tylko za pośrednictwem przypinek, lecz także wisiorków czy kolczyków w kształcie wstążki.
Kiedy do godziny 18:30 brakowało już dosłownie kilku minut, zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby linia zetknięcia manifestantów i uczestników wydarzeń pod sceną, nie stanie się przypadkiem tego wieczora punktem zapalnym. Okazało się jednak, że „żółte wstążki” zaczęły zwijać zgromadzenie w miarę, gdy na scenie pojawiali się pierwsi muzycy.
Ponieważ nadchodzące wydarzenia odbieraliśmy zupełnie inaczej, będąc na miejscu, niż z perspektywy czasu, kiedy zdążyliśmy już wygooglować sobie na czym polegało to wszystko, co wydarzyło się na Plaça de Sant Jaume, aby oddać choć w części dwojakość tej relacji, wszelkim naszym spostrzeżeniom poczynionym „na żywo” towarzyszą umieszczone w opisach pod zdjęciami wyjaśnienia poznane przez nas już po fakcie.
Kiedy wszystkie krzesełka na scenie zostały już zapełnione, nastąpiła długa muzyczna rozgrzewka przerywana żywą wymianą zdań muzyków na tematy wszelakie. Wreszcie bieżące sprawy najwidoczniej zostały wyczerpane i w końcu z instrumentów popłynęły pierwsze, całkiem składne dźwięki.
Na pierwszy rzut oka (nawet jeśli okiem rzucali nieposiadający karnetu do filharmonii), muzycy grali na mało pospolitych instrumentach. Spośród nich wyróżniał się jednak zestaw á la młodociany terrorysta z rodzicielskich koszmarów (bez)sennych. Z lewej strony sceny siedział bowiem muzyk obdarzony przez muzyczny los podwójnie. Standardowo grał on na malutkim fleciku, jednak na początku każdego utworu do dźwięcznego sygnału fletowego dołączał arię bębenkową (bębenek wykonany był zaś w podobnym pomniejszeniu, co flet).
Kiedy oderwaliśmy wzrok od muzyków i odwróciliśmy się w kierunku zgromadzonego przed sceną tłumu, okazało się, że pod względem organizacji przestrzennej nijak nie przypomina on typowego dla plenerowych koncertów chaotycznego zbiorowiska. Zgromadzenie to bardziej niż słuchaczami powinno się określić uczestnikami, bowiem wraz z pierwszymi dźwiękami muzyki, na placu utworzyły się większe i mniejsze okręgi ludzkie wykonujące w rytm muzyki całkiem uporządkowany taniec. Był to tłum wszechstronnie utalentowany, bowiem wśród tancerzy znaleźli się także niedawni „żółtowstążkowi” chórzyści.
Katalońskie tańce przypominały nieco szamańskie obrzędy wokół ogniska, którego rolę w tym wypadku pełniła ułożona wewnątrz tanecznego kręgu sterta utworzona z kurtek i toreb uczestników obchodów. Swoistą ceremonią inicjacyjną było więc złożenie swego dobytku wewnątrz okręgu i „rozdzielenie” dwóch tańczących obok siebie osób. Całe zajście tym bardziej przyrównać się dało do jakiegoś skomplikowanego rytuału, ponieważ z chwilą rozpoczęcia tańca, twarze uczestników zamierały w skupieniu nad pilnowaniem skrupulatnie wykonywanych kroków. Wśród tańczących wyraźnie dominowały osoby w średnim wieku i katalońska starszyzna, jednak w pewnym momencie, do najbliższego nam grona tańczących dołączył także młody człowiek w wieku szkolnym lub maksymalnie studenckim. Serca nasze podbił jednak kataloński staruszek, który oprócz płaszcza i reklamówek, rzucił na środek okręgu również swoją laskę i cudownie ozdrowiony podrygiwał jak za „starych dobrych czasów”.
Uczestnicy na przemian podnosili i opuszczali ręce, a układ taneczny był całkiem powtarzalny, jednak ze względu na odmienność interpretacji poszczególnych kroków w zależności od wykonawcy, nie byliśmy w stanie uchwycić żadnej prawidłowości choreograficznej. W tańczącym najbliżej nas kręgu, prym wiodła wiekowa dama, której w życiu nie posądzilibyśmy o taką zwinność, jaką prezentowała, nadając rytm swojej grupie.
Wykonywane utwory pod względem formy były do siebie bardzo podobne, przez co zlewać się mogły w jedną około półtoragodzinną katalońską potańcówkę.
Medal za wytrwałość na parkiecie bardziej niż tanecznym kręgom należał się parze w średnim wieku, która znalazła swój malutki kawałek chodnika tuż przy scenie. Ponieważ nie byli ograniczeni kołowym korowodem, pozwolili sobie na dużo bardziej urozmaicony układ choreograficzny i niestrudzenie przetańczyli niemal bez przerwy wszystkie utwory zagrane przez orkiestrę.
W zawiązywaniu się tanecznych okręgów dało się dostrzec specyficzne tendencje. Najwięcej z nich powstawało w centralnej części placu, podczas gdy obrzeża pozostały tanecznie niezagospodarowane. Konkurencyjne ośrodki taneczne zawiązywały się o dziwo dopiero przy lokalach usługowych wokół placu. W tej grupie prym wiódł zdecydowanie krąg spod marketu Simply.
Ponieważ wciąż nie odszyfrowaliśmy prawidłowości kroków sardany (nas samozwańcza darmowa lekcja nie objęła), a wieczór nawet jak na barcelońskie standardy był całkiem chłodny, perspektywa oczekiwania na zobrazowanie ostatniego punktu harmonogramu uroczystości wydawała się nieco odległa i dość mroźna. O dojście do głosu walczyły w nas więc wówczas dwa uczucia. Pierwszym z nich było zmęczenie, każące docenić okropnie niewygodną i zimną metalową ławkę na pobliskim Plaça de Sant Miquel. Drugie zaś – lobby temperaturowe – deklarowało, skądinąd całkiem słusznie, że bezruch powoduje szybsze wychładzanie się organizmu. Głos zachęcający do niezwłocznego powrotu do domu dość szybko przestaliśmy brać w ogóle pod uwagę. W końcu szansa uczestnictwa w finale uroczystości ku czci patronki Barcelony i co ważne – absolutnie przypadkowa – zdarzyć się może tylko raz w życiu.
Z godnością więc to przysiedliśmy na chwilkę na ławce, to podreptaliśmy w kółko, by przywrócić krążenie w nogach, zerkając od czasu do czasu na tańczących i po raz kolejny usiłując zrobić efektowne zdjęcia przy tak ograniczonym oświetleniu.
Nim stopy zdążyły całkowicie stracić kontakt z resztą ciała, usłyszeliśmy dudnienia zbliżające się do nas od strony Carrer de Ferran. Nagłaśniane przez budynki wzdłuż ulicy odgłosy coraz bardziej kłóciły się z coblą, a w oddali zamajaczyła świta figur znanych nam już z parady na La Rambli. Pochód świętujących musiał jednak stłoczyć się u wejścia na Plaça de Sant Jaume i przystanąć na chwilę, bowiem nie wybrzmiały jeszcze ostatnie dźwięki sardany tego wieczora. Kiedy muzycy dali wreszcie swojej patronce zielone światło na zawładnięcie placem, procesyjny korowód stopniowo wylał się między wyrwanych z tanecznego szału Katalończyków.
Okazało się, że skład figur był tego dnia bardzo uszczuplony, jako że zabrakło w nim chociażby Słońca i Księżyca czy przeszpetnych miniaturowych figur dostosowanych do noszenia przez dzieci. Na placu boju pozostały jedynie postaci świętych. Były wśród nich: la gegantona Laia, la Laia i la Laieta de la plaça Nova, la Laia dels Gegants de Pi, la Lola del Raval o la Maria la Neta de la Barceloneta. Przedstawił je odźwierny placowego balu, który zajął miejsce pomiędzy muzykami na scenie. Tak naprawdę nie musiałby się jednak szczególnie wysilać bowiem w dzień świętej Eulalii wszystkie giganty płci żeńskiej zmieniają swoje nazwy na „Laia” będące skrótem od imienia patronki miasta. Niestrudzony jednak wygrzmiał ze sceny wszystkie nazwy w tempie godnym amerykańskich licytatorów. Kiedy święte rozgościły się między zgromadzonymi na placu, na dobre zaczęła się wielka katalońska potańcówka.
Ku naszemu zaskoczeniu wieczorna fiesta nie trwała jednak zbyt długo i po kilku dosłownie obrotach, figury zaczęły rozchodzić się każda w inną stronę. Swoją drogą to całkiem ciekawe, gdzie nocują tak wielkie moduły. Ponieważ imprezę opuścili już najważniejsi goście, także i my czuliśmy się zobowiązani, by przekonać się czy przypadkiem nie ma nas w domu. Na miejscu okazało się, że nie było w nim ani nas, ani też żadnej trzymetrowej świętej figury.
Źródła:
- Benson A. i in. (tłum. Jarecka B., Lewandowski A.), Barcelona. Perfekcyjne dni, Marco Polo/Euro Pilot, Warszawa 2017
- Martí i Pérez J., The Sardana as a Socio-Cultural Phenomenon in Contemporary Catalonia, „Yearbook for Traditional Music”, 1994, nr 26
- http://folkowa.art.pl/zesp%C3%B3%C5%82-reprezentacyjny-za-nami-noc-recenzja-140.html
- http://gegantsbcn.cat/que-fem/
- http://lameva.barcelona.cat/culturapopular/en/festivals-and-traditions/corpus-christi
- http://lameva.barcelona.cat/culturapopular/en/noticia/infobarcelonaenare-rodanxo-and-rodanxona-the-only-carnival-giants-in-barcelona_469465
- http://msz.gov.pl/pl/p/barcelona_es_k_pl/wspolpraca_dwustronna/o_katalonii/nawiaz_kontakt_z_katalonia_informator/katalonia_tradycje_i_kultura_ludowa/cobla/cobla?channel=www
- http://msz.gov.pl/pl/p/barcelona_es_k_pl/wspolpraca_dwustronna/o_katalonii/nawiaz_kontakt_z_katalonia_informator/katalonia_tradycje_i_kultura_ludowa/sardanes/sardanes
- http://sekulada.com/legendy-barcelony-ii/
- http://theblues-thatjazz.com/en/polish/4747-zespol-reprezentacyjny/17696-zespol-reprezentacyjny-za-nami-noc-piesni-lluisa-llacha-1985.html
- http://tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/barcelona-kilkusettysieczna-demonstracja-na-ulicach,829781.html
- http://web.gencat.cat/en/generalitat/organitzacio_institucional/
- http://weselewesel.lap.pl/aktualnosvci.2016/Patronowie/info-sw-Eulalia-z-Barcelony-Feb2013.pdf
- http://www-lameva.barcelona.cat/santaeulalia/en/santa-eulalia/programa?date=2019-02-10#node-980
- http://www-lameva.barcelona.cat/santaeulalia/en/santa-eulalia/programa?date=2019-02-12#node-982