Nazwę wzniesienia górującego nad Barceloną przestałem w końcu przekręcać bodaj trzeciego dnia pobytu. Tibidabo – bo tak brzmi mój koszmar językowy – to najwyższe wzniesienie Barcelony o wysokości 512 metrów n.p.m. Nazwa Tibidabo nie tylko jest językowym wyzwaniem, lecz także kryje nawiązanie do biblijnej sceny kuszenia. Szatan, zaprowadziwszy Jezusa na szczyt wysokiej góry, zaoferował Mu widoczne z niej „wszystkie królestwa świata”. Pochodzące z łaciny słowa „tibi dabo” oznaczają „tobie dam”. Ze wzgórza Tibidabo nie widać może wszystkich królestw świata, lecz perspektywa, jaką oferuje szczyt wzniesienia, jest doprawdy imponująca.
Aby oprócz widoku wzgórza móc doświadczyć jeszcze widoku ze wzgórza zaplanowaliśmy próbę „zdobycia” szczytu kolejką górską położoną nie tak daleko od Parku Güell, który odwiedziliśmy chwilę wcześniej. W celu upewnienia się o funkcjonowaniu tej alternatywy wspinaczki poza wysokim sezonem, zasięgnęliśmy opinii użytkowników map Google’a. Najnowsze wówczas wpisy datowane były na tydzień wcześniej i co ciekawe – jeden z nich opisywał wrażenia z jazdy wagonikiem, drugi natomiast wyrażał niezadowolenie wywołane zamknięciem atrakcji.
Postanowiliśmy więc sprawdzić otwartość kolejki na turystów doświadczalnie, a próba ta dała wynik negatywny, objawiający się zamkniętymi drzwiami wejściowymi przyozdobionymi kartką informującą o komunikacji zastępczej. Opisana na niej podróż zakładała skorzystanie z kolei miejskiej, kolejki górskiej oraz mikrobusika, a cały ten komunikacyjny mix, nie kosztował nas ani centa, bowiem wszystkie środki komunikacji obsługiwane były przez barcelońskiego przewoźnika w ramach naszego pięciodniowego biletu.
Na szczycie naszym oczom ukazał się niepowtarzalny wręcz widok na Barcelonę, przy którym wizualne wrażenia z wież Sagrady Familii, dachu bazyliki Matki Bożej Morza czy wzgórza Montjuïc wypadają raczej blado.
To właśnie stąd (co prawda nie tak dobrze jak na zdjęciach lotniczych czy satelitarnych) da się uchwycić charakterytyczny „kwadratowy” układ ulic jednej z dzielnic Barcelony – Eixample – wybudowanej „od zera” w drugiej połowie XIX wieku. Sprawca całego zajścia – hiszpański urbanista Ildefons Cerdà – oprócz prostopadłego przecinania się ulic zarządził także, aby wewnątrz powstałych w ten sposób kwartałów wybudowano ośmioboczne budynki z odpowiednio rozplanowanymi dziedzińcami. Spełnienie założeń urbanistycznego wizjonera miało zapewnić odpowiednie nasłonecznienie oraz wentylację we wszystkich pomieszczeniach budowli. Aby zadbać o właściwe nasłonecznienie w budynkach, nie mogły być one wyższe niż szerokość ulic. Również kształt budynków miał wymiar praktyczny – ścięcie narożników budynków miało ułatwiać większym pojazdom skręcanie między budynkami.
Oprócz widoków, na szczycie wzgórza uwagi domaga się pewna duchowo-rozrywkowa symbioza. Z centralnej części wzniesienia góruje bowiem nad miastem kościół Serca Jezusowego, który otoczony jest atrakcjami… parku rozrywki. Choć średnia wieku odwiedzających, których skłonności do silnych wrażeń byłby w stanie zaspokoić park, nie wykracza zapewne poza wiek dziecięcy, to jednak fakt, iż całość zaaranżowana została na oferującym niepowtarzalne widoki wzniesieniu, nawet „zabawki” rodem z wesołego miasteczka czyni godnymi uwagi.
Ponieważ diabelski młyn (który, uwzględniwszy tęczowe gondole i zawrotną zapewne prędkość obrotu, wypadałoby nazwać jedynie „diabełkowym młynkiem”) nie oferował wówczas pełnej wrażeń przejażdżki, skierowaliśmy swoje kroki do pobliskiego kościoła.
Kościelnym substytutem parku rozrywki okazała się możliwość podziwiania panoramy Barcelony z coraz to wyższych tarasów widokowych. Trochę jak w piekle Dantego, na każdym z tarasów znajdowały się odpowiadające mu typy osób. Na pierwszym (licząc od dołu) spotkaliśmy tych, którzy cenią sobie posiadanie 3,50 euro w portfelu ponad widoki z położonych powyżej platform. Na kolejnym z nich widoki podziwiają ci, którzy gotowi są wydać wspomnianą kwotę, jednak przemieszczają się jedynie za pomocą windy. Na następne dwa docierają jedynie najwytrwalsi, pokonując około 120 stopni w mniej lub bardziej krętych klatkach schodowych. Nagrodą za ten wysiłek jest widok z wysokości ponad 564 metrów n.p.m.
Na najwyższych tarasach widokowych (a więc na tych, do których nie dało się już dojechać windą) było naprawdę niewiele ludzi. W zasadzie można by uznać, że wszystkie platformy zdobyliśmy wraz z czteroosobową grupą składającą się z dwóch mężczyzn podróżujących wraz z dwoma… pluszowymi małpkami. Pluszaki były bohaterami licznych fotografii, które ich opiekunowie wykonywali, usadzając uprzednio pupili na schodkach, poręczach czy barierkach. Dobrze, że małpki nie miały lęku wysokości… Po schodach w górę i w dół podróżowały zaś wygodnicko w plecaku jednego z opiekunów.
Naszym skromnym zdaniem wizyta na Tibidabo to fantastyczne zwieńczenie barcelońskiej wyprawy. Z punktu widokowego na szczycie wzniesienia roztaczał się bowiem widok na odwiedzane do tej pory przez nas punkty miasta. Brakowało tylko żeby odgłosy dobiegające z parku rozrywki przeplatały się biciem dzwonów kościelnych obwieszczających nadejście nowej godziny.
Źródła:
- Benson A. i in. (tłum. Jarecka B., Lewandowski A.), Barcelona. Perfekcyjne dni, Marco Polo/Euro Pilot, Warszawa 2017
- Kocki W., Kwiatkowski B., Ewolucja struktur miejskich na przykładzie Barcelony, „Teka Komisji Architektury, Urbanistyki i Studiów Krajobrazowych O.L. PAN”, 2016, nr 1
- http://barcelonaconcept.pl/co-warto-zobaczyc/kosciol-tibidabo/
- http://tibidabo.cat/en/plan-your-visit/how-to-get-here/public-transport
- http://torredecollserola.com/collserola-tower