To jedno z tych miejsc w Norwegii, w których nic, ale to absolutnie nic się nie dzieje. Tubylców, których spotkaliśmy podczas spacerów po miasteczku Halden, mógłbym zapewne policzyć na palcach jednej ręki, nawet gdyby moje dłonie miały przypadkiem po trzy palce. Tak się jednak składa, że obdarzono mnie standardowymi pięciopalczastymi egzemplarzami, które jednak wobec widocznej gołym okiem liczebności mieszkańców Halden, okazały się wyposażone ponad miarę. Panujący wszem i wobec spokój oraz niczym niezmącona błoga cisza, sprzyjały poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: gdzie są ci wszyscy ludzie? Nie wybuchł tu przecież reaktor jądrowy, miasta nie nawiedziła też fala tsunami ani żadna z plag egipskich.
Pod względem liczby mieszkańców, ponad dwudziestotysięczne Halden jest w przybliżeniu norweskim Świebodzinem. Miałem w swoim życiu okazję odwiedzić polski dom największego chrystusowego pomnika na świecie i w porównaniu z przygodnie zeswatanym norweskim odpowiednikiem ludnościowym, Świebodzin wydaje się być tętniącą życiem metropolią.
Jeden z pierwszych przełączników, jakie trzeba sobie przestawić w świadomości po przekroczeniu norweskiej granicy, to ten odpowiadający za przekonanie, że cisza i spokój muszą obwieszczać coś niedobrego. Kiedy w Norwegii nic się nie dzieje, oznacza to, że po prostu nic się nie dzieje. Brak nawet śladowych ilości ulicznego gwaru nie świadczy bowiem o tym, że oto ponury żniwiarz rozpoczął proces masowego upominania się o norweskie dusze, ani też, że którykolwiek z Norwegów leży właśnie nieprzytomny w pustym mieszkaniu, rozpaczliwie oczekując pomocy. O ile drugi przypadek wydaje się być co najmniej prawdopodobny, wobec powszechnie obowiązującej w wielu zakątkach Norwegii słownikowej definicji ciszy, należałoby raczej przyjąć, że mieszkańcy jednego z najspokojniejszych krajów świata rozstrzygnęli właśnie klasyczny norweski dylemat dotyczący wyboru między dwoma prawdopodobnie najpopularniejszymi tutaj zajęciami: adoracją bogactwa przyrodniczego własnego kraju podczas różnego rodzaju wędrówek oraz odpoczynku w domowym zaciszu połączonego z adoracją szklanego ekranu.
Haldeńska senność rozbudzać (choć na pewno nieśmiało i stopniowo) zaczęła się już w IX wieku, co spowodowane było żyznymi glebami, zapewniającymi okolicznej ludności atrakcyjne warunki do życia. Bliższe współczesności funkcjonowanie miasteczka związane jest jednak z przemysłem drzewno-papierniczym, który jest istotnym elementem tutejszej gospodarki od około 1600 roku. Oprócz niego ważną rolę w rozwoju miasta odegrał przemysł tekstylny i obuwniczy, a także wydobycie granitu. Około roku 1832 Halden pretendowało też do miana alkoholowej stolicy Norwegii. W pięciotysięcznym wówczas miasteczku mieściło się bowiem aż pięć destylarni, a uzyskiwaniem wysokoprocentowych zysków z wysokoprocentowej działalności gospodarczej zajmowało się co najmniej 107 handlarzy.
Militarny charakter miasto zawdzięcza szwedzkim zapędom terytorialnym, które nasiliły się w drugiej połowie XVII wieku. Marsz Szwedów powstrzymać miała właśnie przygraniczna twierdza wybudowana na polecenie króla Fryderyka III. Obiekt był gotowy w 1701 roku.
4 lipca haldeńczycy mogą zaś świętować alternatywny dzień niepodległości, a hasło przewodnie obchodów powinno brzmieć następująco: „krew, pot, łzy i… płomienie”. Ognisty bonus do popularnego męczenniczego trio nawiązuje do wydarzeń z 1716 roku, kiedy to szwedzki król Karol XII podjął próbę zdobycia twierdzy Fredriksten. Początkowy atak szwedzkich wojsk został odparty, a po nim nastąpiło oblężenie fortecy. Aby wyprosić Szwedów ze swojego podwórka, mieszkańcy dawnego Fredrikshald posłużyli się nietypowym przekazem podprogowym, demonstrując niechęć wobec Szwedów podpaleniem swojej „dzielni”. W tym najbardziej krwawym dniu w historii miasta zginęło około 500 Szwedów, a ci, którzy uszli z życiem musieli wycofać się z miasta. Haldeńska skłonność do nieprzebierania w środkach miała jednak swoją cenę – w wyniku podpalenia śmierć poniosło także 180 Norwegów. Kolejną próbę zdobycia twierdzy Karol XII podjął dwa lata później. Fredriksten jednak nie było mu pisane, a przewrotny los nie dość, że doprowadził do kolejnej klęski, to jeszcze nie pozwolił władcy udowodnić słuszności powiedzenia „do trzech razy sztuka”, przerywając drugą potyczkę fredriksteńską „royal headshotem”.
Poznawszy burzliwą historię Halden, tym bardziej zrozumieliśmy, dlaczego współcześnie miasto zdaje się odpoczywać po trudach przeszłości.
Podczas naszego pobytu, powszechny haldeński spokój został zmącony tylko raz. W roli winowajcy wystąpił ryk silnika czarnego BMW z przyciemnianymi szybami opuszczonymi tak, by było słychać nasyconą basami głośną muzykę, od której zadudniły zapewne wszystkie poukrywane w domowych zaciszach norweskie serca. A już gotów byłem pomyśleć, że takie rzeczy się tutaj nie zdarzają.
Źródła:
- Konieczny K., Sowa W., Norwegia. Inspirator podróżniczy, Wydawnictwo Pascal, Bielsko-Biała 2019
- Rannestad M. (i in.), Halden. Norge/Norway/Norwegen, Halden Tourist, Halden 2019
- http://polskawliczbach.pl/najwieksze_miasta_w_polsce_pod_wzgledem_liczby_ludnosci
- http://population.mongabay.com/population/norway
- http://visitnorway.com/places-to-go/eastern-norway/halden/
- http://visitoestfold.com/en/halden/articles/The-history-of-Halden/
- http://worldpopulationreview.com/countries/norway-population/cities/