Co ma lew do Norwegii? Inaczej niż w klasycznym piernikowo-wiatrakowym dylemacie, ciężko tu znaleźć jakiekolwiek punkty wspólne. Na to pytanie nie umieliby zapewne odpowiedzieć nawet najbardziej kreatywni historycy, geografowie czy zoologowie ani nawet sam Dalajlama. Trzeba sobie to jasno powiedzieć – lew nie jest norweski. Dlaczego zatem istota, która norweskości nie reprezentuje w żaden czytelny sposób, pręży się dumnie w norweskim godle?
Z lwim panowaniem nie zgadza się norweski dziennikarz Ludvig Løkholm Lewin, który zamiast króla zwierząt w godle swojego kraju z radością ujrzałby… śluzicę pospolitą. To glistopodobne stworzenie z biologicznego punktu widzenia jest prymitywnym bezkręgowcem, który osiąga kilkadziesiąt centymetrów długości. Na tak długim odcinku pociągłego cielska nie znalazło się jednak miejsce na oczy i być może w geście swoistej rekompensaty za to wzrokowe niedopatrzenie, śluzice otrzymały od matki natury kilka serc oraz zdolność zmieniania płci wraz z wiekiem. Przedstawiciele tego gatunku rodzą się więc jako samce i dopiero z czasem odkrywają swoje samicze wnętrze.
Te ślepe wielosercowe żyjątka zamieszkują wody przybrzeżne, żywiąc się padliną, w szczególności unieruchomionymi w sieciach rybami, w które wwiercają się za pomocą języka pokrytego zębami. Oprócz wgryzania się w tkanki miękkie, niczym tarcza Krystyna w warszawskie gleby, śluzice zajmują się także na skalę wręcz przemysłową produkcją śluzu, który nie tylko chroni je przed drapieżnikami, ale także stanowi dla niego bezpośrednie zagrożenie. Aby nie utonąć we własnej wydzielinie, nauczyły więc się kichać… Poza wieloma z pewnością zniesmaczającymi szczegółami śluzicowego bytowania, gatunek ten posiada jedną, kluczową zdaniem pomysłodawcy ich „ugodłowienia” zaletę – są to zwierzęta typowo norweskie, występujące powszechnie na obszarze całego kraju.
Jako maluczcy zauroczeni Norwegią turyści, mamy czelność nie zgodzić się ze śluzicową wizją, deklarując, że w roli graficznego reprezentanta ojczyzny wikingów dużo lepiej niż wodna wgryzarka sprawdziłaby się gwiazda nordyckiej mitologii – troll.
Trolle nie są wprawdzie tak atrakcyjnymi stworzeniami jak lwy, ale z pewnością ich aparycja bije śluzice na kolana (tak, wiem – śluzice nie mają kolan). Ich karierę w branży modelingowej skutecznie przekreśliły zaś przysadzista, krępa budowa, wyłupiaste oczy przypominające cynowe talerze czy przerośnięte nosy zasłaniające niekiedy pół twarzy. Z pozbawionym właściwości zniewalających wyglądem trolli idealnie współgra złośliwe i uparte usposobienie okraszone nienachalną inteligencją. Im dłużej brnę w ten obrazowy i dosadny opis trollowego wyglądu i charakteru, tym bardziej wydawać się może, że za pomocą trolla obrażam norweski naród dużo skuteczniej robiłaby to łypiąca z godła śluzica (ha ha, bardzo śmieszne, przecież one nie mają oczu). Troll stał się jednak w tym kraju całkiem skutecznym uosobieniem tożsamości narodowej, zyskując miano niekwestionowanego i powszechnie rozpoznawanego dobra eksportowego.
Również typowe zajęcia trolli nie są w stanie podreperować ich wizerunku. Praca w kopalniach złota i srebra, schodziła bowiem na plan dalszy wobec ich działalności kradzieżowej oraz skłonności do utrudniania życia ludziom na wszelkich możliwych polach. Zdaniem trolli, powodem ich natręctw było jednak zachowanie ludzi, którzy zakłócali trollowy porządek wynalazkami techniki. Trolle chowały się przed złowrogim i zmechanizowanym rodzajem ludzkim w krainie przyrody oferującej schronienie w lasach czy jaskiniach.
Trollowy gatunek za dnia wydaje się być jednak całkiem niegroźny, bowiem w świetle słonecznym jego przedstawiciele egzystują pod postacią kamieni. Norweskie białe noce to zatem okres przeciągłej trollowej kamiennej wegetacji. Ożywczą moc wobec tak stwardniałego stanu skupienia trolla, mają ponoć jedynie prawdziwi chrześcijanie. Spacerując po norweskich, szczególnie kamienistych bezdrożach, warto zatem zachować ostrożność, gdyż trollowe kryteria oceny osób wierzących nie są powszechnie znane. Dodatkowo za postawą obronną wobec trolli przemawiają także ich upodobania kulinarne. Trollowe podniebienia gustują bowiem w ryżu z mlekiem oraz… ludziach.
Pani-troll to natomiast huldra, której wygląd za wyjątkiem jednego subtelnego szczegółu całkiem skutecznie upodabnia ją do ludzi. Pod zwiewnymi sukniami lub spódnicami hudry skrywały bowiem krowie ogony. Od niechcianego bonusu anatomicznego uwagę potencjalnych partnerów odwracały śpiewem, a jeśli zwabiony huldrowym wyciem nieszczęśnik zdołał się opamiętać i wśród fal dźwiękowych odkrył ogonią podpuchę, przepadał z kretesem. Owy trollowo-ludzki mezalians ocalić mogła jedynie prawdziwa miłość mająca uzdrowicielską moc także wobec dzieci tak wymieszanej pary, które rodziły się szczęśliwie bez nadprogramowych ogonów.
Takich to właśnie niegroźnie urodziwych ambasadorów zyskała trasa widokowa, będąca jedną z najpopularniejszych atrakcji turystycznych Norwegii, perfekcyjnie demonstrującą niepodważalne piękno przyrody tego kraju oraz dyskusyjne piękno trollowych osobników. Kultowy norweski „Złoty Szlak”, który gotów jestem porównać do amerykańskiej Route 66. Biegnącej w dużej części przez słynącą z uprawy truskawek dolinę Valldalen trasie łączącej dolinę Rumsdalen z Geirangerfjordem do Drogi Matki brakuje wprawdzie trzech jednostek w oznaczeniu numerycznym oraz 3 834 kilometrów długości, ale pod względem poziomu ikoniczności w norweskiej kulturze śmiało może się równać ze swoją amerykańską siostrą.
Norweska droga 63 mierzy „jedynie” 106 kilometrów, więc, podróżując nią, nie przejedziemy całej ojczyzny wikingów wzdłuż ani nawet wszerz. Ze względu na ukształtowanie powierzchni, które zmusiło budowniczych z lat 30. XX wieku do osiągnięcia apogeum inżynierskich zdolności, każdy z tych 106 kilometrów wart jest jednak najwyższej uwagi, a podróż nią stanowi kwintesencję kreatywności norweskiej natury, która na przestrzeni lat stworzyła rzeczy wielkie.
Swoiste wrota trollowego szlaku stanowi najwyższa pionowa ściana skalna w Europie, którą – jak na trollową krainę przystało – ochrzczono mianem Ściany Trolli (Trollveggen). Ta gigantyczna skała wznosi się na wysokość 1 800 metrów od dna doliny Romsdalen, w obrębie której jest położona. Nieskończenie pionowy odcinek, jak na obiekty z kategorii „naj” przystało, od dawna powodował niekontrolowane skoki adrenaliny wśród przygodnych i profesjonalnych wspinaczy.
Warto w tym miejscu dodać, że opanowywanie adrenalinowych przyrostów nad wyraz dobrze udawało się naszym rodakom. W 1968 roku Wanda Rutkiewicz i Halina Krüger-Syrokomska jako pierwsze kobiety zdobyły Filar Trolli, a w 1974 roku Wojciech Kurtyka jako pierwszy w historii dokonał tej sztuki podczas zimy.
Na naszej norweskiej pętli to właśnie u podnóża Ściany Trolli po raz pierwszy przekonaliśmy się, że Norwegowie to urodzeni geniusze marketingu turystycznego. Rozglądając się dookoła można by przecież dojść do wniosku, że wszystkie okoliczne góry na odcinku dobrych kilkudziesięciu kilometrów wyglądają podobnie, jednak ruch turystyczny koncentruje się niemal wyłącznie tutaj – wokół niewielkiego parkingu, który urozmaicono jakże cennym z punktu widzenia norweskiej gospodarki turystycznej marketem z pamiątkami rozmiarów przeciętnej Biedronki.
Punktem kulminacyjnym podróży drogą 63 jest wspinaczka po krętej Drabinie Trolli (Trollstigen) pnącej się w górę z dziesięcioprocentowym nachyleniem. Na zmotoryzowaną wspinaczkę (choć coraz więcej śmiałków decyduje się na podejście rowerowe) składa się jedenaście zakrętów, z których każdy, zapewne ze względu na wkład w norweskie dziedzictwo drogowo-przyrodnicze, otrzymał własną nazwę. Od niezwykłych widoków uwagę odwracają więc jedynie mijanki z jadącymi z naprzeciwka samochodami, które są tym atrakcyjniejsze, jeśli odbywają się właśnie na jednym z tych z reguły 180-stopniowych zakrętów. Komunikacyjnej pikanterii dodaje fakt, że pojazdy o długości powyżej 12,4 metra ze względu na ograniczoną „łamliwość” nie mogą podróżować tym odcinkiem drogi.
Po niedawnych doświadczeniach nabytych pod Ścianą Trolli, obecność na szczycie trollowej drogi nowoczesnego centrum widokowo-handlowo-restauracyjno-noclegowego absolutnie nas nie zdziwiła.
Platformy widokowe zaprojektowane były tak, aby w jak największym stopniu współgrać z naturą. O ile zazwyczaj takie chwytliwe architektoniczne hasełka brzmią szumnie i raczej pustawo, o tyle tutaj naprawdę nie mijają się z prawdą.
Do krainy trolli trafił też Peer Gynt – bohater utworu słynnego norweskiego dramatopisarza Henryka Ibsena. Norweski Homer początkowo nie zamierzał wystawiać swojego dzieła na scenie, jednak siedem lat po powstaniu dramatu – w roku 1874 – zwrócił się do zaprzyjaźnionego kompozytora Edvarda Griega. Fragmenty życiorysu urodzonego w Bergen wirtuoza sprawiają, że nie chce się o nim myśleć inaczej, niż jako o najpoczciwszym z bergeńczyków. Kiedy bowiem wraz z żoną wracał do domu położonego na jednym z wokołobergeńskich wzgórz, z uwagi na niski wzrost obojga małżonków, mieszkańcy miasta żartobliwie mawiali, że oto trolle wróciły do swojej chatki. Za pomocą wybitnie barwnego eufemizmu, Grieg naigrawał się jednak z tych żartów, wpisując się zarazem w bergeńskie realia meteorologiczne. Mówił bowiem o sobie, że jest pierwszą osobą w Bergen, która wącha kwiaty, a ostatnią, która zaczyna odczuwać, że pada deszcz.
Gdyby więc przypadkiem w gronie moich znajomych znalazł się Edvard Grieg, a chwilę wcześniej popełniłbym norweską quasi-epopeję narodową, ani przez moment nie wahałbym się poprosić go o jej „udźwiękowienie”. I chociaż Grieg przeliczył swoje możliwości kompozytorskie, kończąc pracę nad „Peer Gyntem” dużo później niż planował, okazało się, że stworzył dzieło ponadczasowe, którego najsłynniejsze fragmenty, takie jak „Poranek” czy „W grocie Króla Gór” zstąpiły z piedestału kultury wysokiej, przenikając do popkultury chociażby w ścieżce dźwiękowej reklamy Adobe.
Zwieńczeniem drogi 63 jest zjazd Drogą Orłów (Ørnevegen) wprost do położonego nad Geirangerfjordem miasteczka Geiranger. Zgodnie z norweskimi realiami, także i tutaj nawet najbardziej wybredny zmysł wzroku zostanie estetycznie ukontentowany.
Żadne zdjęcia i żadne słowa nie są w stanie oddać nieziemskich wrażeń, jakie stają się udziałem odwiedzających trollowe włości. Piękno natury, jakim bezgranicznie wręcz i niesprawiedliwie wobec innych krajów, obdarzona została Norwegia odebrało nam mowę tam na miejscu, jak również po powrocie do domu. Żadnemu ze znajomych nie byliśmy bowiem w stanie opisać przy pomocy oferty słownika języka polskiego tego, co widzieliśmy. Przy norweskich walorach przyrodniczych także mój ironizujący zazwyczaj styl blogowej wypowiedzi czuł się autentycznie zagubiony.
Nakarmieni tymi nieziemskimi wręcz widokami, tym bardziej nie umieliśmy sobie jednak odpowiedzieć na pytanie – jak to się stało, że tak piękne krajobrazy firmowane są tak niewyględnymi istotami, jakimi są trolle?
Źródła:
- Liwo B., Tak powinno wyglądać godło Norwegii!, http://mojanorwegia.pl/rozrywka/tak-powinno-wygladac-godlo-norwegii-5824.html
- Konieczny K., Sowa W., Norwegia. Inspirator podróżniczy, Wydawnictwo Pascal, Bielsko-Biała 2019
- Radziejowski J., Trollveggen. Polska ściana – cz. 2, http://goryonline.com/trollveggen–polska-sciana—cz–2,2004858,i.html
- Wójtowicz P., TBM Krystyna rozpoczęła drążenie zachodniego odcinka metra, http://inzynieria.com/wpis-branzy/wiadomosci/7/51344,tbm-krystyna-rozpoczela-drazenie-zachodniego-odcinka-metra
- http://norwegofil.pl/najpiekniejsze-trasy/zloty-szlak-geiranger-trollstigen
- http://pl.lucindariley.co.uk/seven-sisters-series/the-storm-sister/ibsens-peer-gynt/
- http://podroze.se.pl/swiat/ameryka-polnocna/usa/route-66-glowna-ulica-ameryki/722/
- http://tech.money.pl/energia-i-ekologia/artykul/sluzice-cienko-przeda,21,0,1214229.html
- http://turystyka.wp.pl/geiranger-klejnot-w-koronie-fiordow-norwegii-6043983237190785g/2
- http://visitnorway.com/places-to-go/fjord-norway/northwest/activities-and-attractions/trollstigen/
- http://wyborcza.pl/10,82983,22962242,jeden-z-najbardziej-tajemniczych-wspinaczy-swiata-wojciech.html?disableRedirects=true