Egzystencji lądów pozaeuropejskich, kiełkującej w świadomości Europejczyków pod koniec piętnastego wieku, nie odstępowała na krok nieodparta potrzeba ometkowania wszystkiego etykietą „nasze”. Ledwie w 1492 roku Krzysztof Kolumb pomylił Amerykę z Indiami, a już dwa lata później, pionierzy odkryć geograficznych zabierali się z nożem do pokrojenia kulistego tortu z napisem „planeta Ziemia”. Lądy, morza i oceany rozeszły się jak ciepłe bułeczki wprost w ręce swych nowych macantów – Hiszpanii i Portugalii. Było to – jak sami, Mili Czytelnicy, przyznacie – grono niezwykle wąskie, dlatego historia nie kazała nikomu długo czekać na dalszy rozwój wydarzeń, już w następnych linijkach „Księgi dziejów ludzkości” zapisując międzynarodowe zakwestionowanie elitarnej gry w państwa na iberyjskim podwórku.
Spis treści:
- Arktyczne Chiny – przypadkowe spotkanie Willema Barentsa z nieznanymi wyspami
- No i co z tym teraz zrobić? – dyplomatyczne podchody w kierunku uregulowania statusu spitsbergeńskiej „ziemi niczyjej”
- Natura w służbie polityki – svalbardzko-spitsbergeńska kość norwesko-rosyjskiej niezgody
Arktyczne Chiny
Między hiszpańsko-portugalskie ustalenia, łaknące poszerzenia swych wpływów łokcie poczęły wciskać Francja, Anglia oraz Niderlandy, coraz wyraźniej rozpychające się na mapie świata u schyłku szesnastego wieku. Hiszpanie i Portugalczycy nie chcieli rzecz jasna wpuścić do swojej piaskownicy nowych koleżanek i kolegów, dlatego ci rozpoczęli poszukiwania innego placu zabaw. Swoją własną mokrą piaskownicę odnaleźli na północy globusa. Wytyczywszy palcem niewidzialną linię łączącą Ocean Atlantycki ze Spokojnym wzdłuż północnych wybrzeży Eurazji, stwierdzili, że to doskonały pomysł, by właśnie tak zwanym Przejściem Północno-Wschodnim poprowadzić nowe połączenia handlowe Europy z Chinami i Indiami. Arktyczne warunki brutalnie studziły jednak te odkrywcze zapały. Wmarzanie statków w lody północy zapisywało w dziennikach pokładowych przymusowe zimowiska surwiwalowe, a topniejące – w przeciwieństwie do pokrywy lodowej – zapasy żywności, sprawiały, że dawni towarzysze z turnusu, zaczynali dostrzegać w sobie nawzajem urozmaicenie w ubogim jadłospisie.
Holenderski żeglarz Willem Barents, miast wadzić się z lodowymi szczękami, kontemplując północną linię brzegową Rosji, postanowił obrać kurs znacznie prostszy, bo wytyczony igłą kompasu. Historia nie zna odpowiedzi na pytanie, dlaczego założył, że to właśnie biegun północny będzie dla statków całkowicie „przejezdny”, skoro w poprzednich latach przewodził dwóm ekspedycjom, które nie uwzględniały tak dalece północnych zapędów, a i tak zakończyły się fiaskiem. Być może właśnie z tego powodu, w przypadku tej trzeciej już w jego CV polarnej próby, nie zasłużył na miano kapitana, lecz – w oparciu o dotychczasowe arktyczne referencje – głównego nawigatora na jednym z dwóch biorących w niej udział statków.
Jeśli ktoś, przyczepiwszy sobie do nóg dwa płaskie, podłużne kawałki tworzywa sztucznego, podąża w dół zaśnieżonym stokiem, powierzając swój los wyłącznie sile grawitacji, mówimy niekiedy, że jedzie „na krechę”. W warunkach napędzanej rosnącą prędkością ograniczonej skrętności, w szybko przybliżającym się horyzoncie warto wyłapywać elementy niepożądane, takie jak na przykład samotnie stojące na środku drzewo, niespodziewane nierówności podłoża albo wreszcie inny uczestnik ruchu narciarskiego, który akurat bada właściwości fizyczne śniegu w pozycji półleżącej. Wprawdzie Willem Barents nie dał się poznać światu, jako brawurowy narciarz, jednak do jego prostolinijnego planu nawigacyjnego, wyśmienicie pasuje, moim zdaniem, określenie „rejs na krechę”, w czasie którego, w roli pierwszej przeszkody, wystąpił nieznany dotąd ludzkości ląd. Barentsową choinką na pustym stoku okazała się wyspa, u której wybrzeży załoga stoczyła zaciekłą walkę z niedźwiedziem polarnym. To właśnie ten epizod wyprawy nadał lądowi nazwę Bjørnøya, czyli Wyspa Niedźwiedzia. Skrawek arktycznego lądu nawet nie próbował jednak przypominać Chin czy Indii, dlatego ciężko było uznać to odkrycie za przesadnie duży sukces.
17 czerwca 1596 roku kontynuująca kurs na północ ekspedycja natrafiła na kolejną przeszkodę, która – choć tym razem znacznie większa – także nie zrobiła na podróżnikach większego wrażenia. „Nic, tylko góry i ostre szczyty” – odnotowano w pokładowym pamiętniczku, jakoby w roli usprawiedliwienia dla braku inwencji twórczej w zakresie nazwania nowych ziem, które ochrzczono mianem Spitsbergen, co oznacza po prostu „ostre góry”. Dziś pewnie arktyczni odkrywcy, za broniącym Jasnej Góry Marcinem Najmanem, gotowi byliby zakrzyknąć: „Ludzie, przecież tu nikogo nie ma!” i odpłynąć. Polski bokser-celebryta to jednak postać współczesna, dlatego jego dokonania i złotousta mowa nie były znane szesnastowiecznym żeglarzom, którzy musieli poradzić sobie bez tak kultowego ostatnimi czasy w polskim internecie hasła. Fakt jest jednak taki, że rzeczywiście opuścili Ostre Góry, po czym – jak na prawdziwych wizjonerów przystało – pokłócili się o dalszą trasę rejsu.
Barents obrał kurs na Nową Ziemię, która dla niego wcale nie była już taka nowa, lecz całkiem już znana, choć może jeszcze nie stara, jako że – również w poszukiwaniu północnej przeprawy – trafił nań dwa lata wcześniej. Kalendarium wyprawy nie zdołało domknąć się w roku jej rozpoczęcia – barentsowe stronnictwo zmuszone zostało do przezimowania w tych niezbyt przyjaznych dla homo sapiens stronach. Było to całkiem spore osiągniecie, jako że nigdy wcześniej europejczycy nie przetrwali zimy powyżej 76. równoleżnika, z tym jednak zastrzeżeniem, że akurat dla Barentsa turnus ten okazał się śmiertelny. Część jego kolegów zakończyła jednak wyprawę sukcesem, jeśli za takowy uznać samo przeżycie, nie zaś planowane przetarcie szlaku Przejścia Północno-Wschodniego.
Trudno uznać, by pochowany na Nowej Ziemi nieboszczyk Barents powrócił z polarnej ekspedycji z tarczą, a jednak jego udziałem przypadkowo stało się wiekopomne odkrycie. Choć w kontekście oryginalnego celu swych wypraw, przegrał zakład z powiedzeniem „do trzech razy sztuka” i nie zdołał też przekonać się, że biegun północny (przynajmniej na razie) „przepływny” nie jest, na stałe zapisał się na kartach historii, w tym samym dziale kartograficznych qui pro quo, co włoski kolega po fachu, który 104 lata wcześniej, w służbie króla Hiszpanii, popełnił jedną z istotniejszych pomyłek w historii ludzkości, określając amerykańskich tubylców Indianami. Jeśli za miarę osiągnięć homo sapiens uznać indeks nazw geograficznych, Barents byłby prawdziwym człowiekiem sukcesu. Wodny grajdołek, w obrębie którego śnił swoje pionierskie, odkrywcze sny, zlokalizowany pomiędzy spitsbergeńską świeżynką, Nową Ziemią, a północnymi wybrzeżami Eurazji, od połowy dziewiętnastego wieku nosi miano Morza Barentsa. Barentsowa jest też jedna z wysp nowo odkrytego archipelagu. Historia zdaje się zapominać przy tym o kapitanach obu statków, które dotarły na Spitsbergen: Janie Corneliszu Rijpie i Jacobie van Heemskercku. Próżno szukać na mapach lądów czy mórz nazwanych na ich cześć.
No i co z tym teraz zrobić?
O ironio, skutek uboczny sporów o podział wpływów na świecie – okrzyknięty mianem Spitsbergenu arktyczny archipelag składający się z dziewięciu głównych wysp, do których zaliczono także znacznie oddaloną od reszty Wyspę Niedźwiedzią – sam stał się przedmiotem zagorzałej międzynarodowej debaty. Nie trzeba było długo czekać, by oczy, a przede wszystkim chciwe rączki ludzkości skierowały się w stronę źródła nieeksploatowanych dotąd korzyści. Najdotkliwiej na stosunkowo krótkiej w skali wszechświata historii Spitsbergenu odcisnęło się piętno wielorybników oraz traperów polujących głównie na niedźwiedzie polarne, choć oglądających się także za morsami, fokami czy reniferami. A gdy grożące nawet wyginięciem niektórych gatunków myślistwo stawało się coraz bardziej „be”, nastąpił zwrot ku surowcom mineralnym, w szczególności ku węglu.
Do dyspozycji macantów, w ślad za Niderlandczykami przybywających na Spitsbergen z Anglii, Francji, Danii, Norwegii czy Rosji, niczym w najlepszym hotelu all inclusive, pozostawała pełna i niczym nieograniczona oferta arktycznej fauny i flory. Problem respektowania praw ludności autochtonicznej, z uwagi na brak takowej, nie istniał. Wystarczyło więc już tylko wbić w zmrożoną ziemię tabliczkę z oznaczeniem właściciela, która w realiach tak zwanej „ziemi niczyjej” zastępowała wszelkie dyplomatyczno-notarialne formalności.
Jeśli, Miła Czytelniczko i Miły Czytelniku, wizja, w ramach której przedstawiciele różnych narodowości funkcjonowaliby ze sobą w zgodzie, pozostając na sąsiadujących ogródkach, wydała Ci się utopijna, słuszny był trop. Coraz głośniej wysuwane pretensje i żądania w zakresie terenów położonych między 74. a 81. stopniem szerokości geograficznej północnej oraz między 10. a 35. stopniem długości geograficznej wschodniej zdawały się nieuchronnie prowadzić do formalnego rozwiązania kwestii spitsbergeńskiej.
Arktyczny archipelag, wraz z pojawieniem się na mapach, błyskawicznie zajął szczególne miejsce w tożsamościowo-niepodległościowym planie Norwegii, która swoje nowe zapotrzebowanie terytorialne zgłaszała już w siedemnastym i osiemnastym wieku, pozostając jeszcze wówczas w unii z Danią. Norweskie działania, uniezależnione od wpływu państw trzecich na początku ubiegłego stulecia, oprócz prowadzonej w stosunku do spitsbergeńskich zasobów gospodarki rabunkowej, zakładały także zawoalowane dyplomatyczne podchody. Pozostali uczestnicy arktycznego wyścigu „kto pierwszy ten lepszy” nie rozumieli przykładowo, po co Norwegia w 1911 wyposażyła „no man’s land” w stację radiotelegraficzną, a jednak, gdy przyszło co do czego – a tym czymś do czegoś były tutaj przymiarki do Traktatu Spitsbergeńskiego – narracja z Oslo dumnie pobrzmiewać mogła hipotetycznymi słowami: „Halo, halo, nam bardzo na Spitsbergenie zależy – nie tylko go eksploatujemy, ale mamy tutaj także zalążki raczkującej po wiecznej zmarzlinie administracji państwowej!”.
Norweski lobbing przy pomocy zdobyczy telekomunikacyjnych (i nie tylko) się opłacił – rozstrzygnięcie w 1920 roku kwestii spitsbergeńskiej zagwarantowało Norwegii zwierzchnictwo nad terytorium archipelagu, przechrzczonego wówczas na Svalbard – dla podkreślenia nowej ery, która niewątpliwie zapanowała w arktycznej historii. To oznaczające „zimne brzegi” określenie pojawiło się w nordyckich sagach już w dwunastym wieku i miałoby być dowodem wikińskiej bytności w tych stronach. Pocieszeniem dla duszy Barentsa, łkającej ze strachu przed odebraniem jej byłemu nosicielowi odkrywczego tytułu, jest jednak brak jakichkolwiek pamiątek po Wikingach w obrębie archipelagu. Bez względu na to, czy wzmiankowane pod nazwą Svalbard tereny faktycznie odnosiły się do ziem, które zagrodziły Barentsowi i spółce drogę ku biegunowi, nowa nazwa, jako podkreślająca norweskość archipelagu, bardziej przypadła do gustu nowym właścicielom.
Dla uszanowania berentsowych wysiłków twórczych w zakresie nazwania Ostrych Szczytów, Spitsbergenem tytułuje się dziś natomiast największą z wysp archipelagu, stanowiącą prawie dwie trzecie całkowitej jego powierzchni wynoszącej około 63 tysięcy kilometrów kwadratowych. A ponieważ to właśnie Spitsbergen jest celem znakomitej większości wypraw turystycznych na Svalbard, rozstrzyganie spitsbergeńsko-svalbardzkiego dylematu nazewniczego nie wydaje się być takie konieczne, choć norwescy pogranicznicy z pewnością chętniej usłyszeliby od Ciebie – Miła Czytelniczko i Miły Czytelniku – że celem Twej podróży jest Svalbard, będący wyrazem norweskiej jurysdykcji.
W tym miejscu warto też chyba wytłumaczyć się z nazwy przystanku – to bowiem pierwszy przypadek, gdy w podróżniczym rozkładzie jazdy w tej kategorii nie występuje miasto, które mnie przenocowało, stając się jednocześnie głównym celem podróży. Jestem jednak prawie pewien, że Longyearbyen – bo tak właśnie nazywa się svalbardzka „stolica”, w której spędziłem większość nocy – nie czułoby się komfortowo w towarzystwie Barcelony, Pragi czy nawet Rejkiawiku. Dwuipółtysięczne miasteczko doprawdy ciężko byłoby rozpatrywać w kontekście bohatera city breaku. Plan arktycznej wyprawy znacznie wykraczał poza wyznaczone charakterystycznymi znakami ostrzegającymi przed niedźwiedziami polarnymi granice administracyjne Longyearbyen, mieszcząc się jednak w granicach największej wyspy archipelagu – Spitsbergenu.
Powiększenie kontynentalnego terytorium Norwegii o arktyczne peryferia nie oznaczało jednak automatycznej eksmisji dotychczasowych użytkowników svalbardzkich ziem, skrywających się za samozwańczymi tabliczkami właścicielskimi. O konsekwentne wykupywanie terenów zbywanych przez niedawnych „kolonizatorów” dbała spółka węglowa Store Norske reprezentująca wówczas norweskie interesy surowcowe, a dziś – trochę na przekór proekologicznym inicjatywom rządu Norwegii – wciąż pozostająca w posiadaniu pozyskanych w ten sposób obszarów. Norwegizacji svalbardzkich założeń wydobywczych pomógł wielki kryzys gospodarczy lat trzydziestych ubiegłego wieku, który wykluczył opłacalność ekonomiczną tutejszych zakładów, skłaniając wielu inwestorów do porzucenia arktycznego wydobycia. Jako że kwestia svalbardzka znaczy dla Norwegów znacznie więcej, aniżeli jedna czy druga nierentowna dziura w ziemi, przejmowanie zakładów miało w tym przypadku wymiar wręcz ideologiczny.
Najlepszy tego dowód obiegł świat w 2014 roku wraz z pójściem pod młotek jednego z ostatnich obszarów Svalbardu pozostających w rękach prywatnych. Znanym pod nazwą Austre Adventfjord terenem o powierzchni około 218 kilometrów kwadratowych zainteresował się chiński inwestor, niekryjący się z zamiarem utworzenia tu arktycznego parku rozrywki. Wówczas norweski rząd spiął budżet tak, by ochronić Spitsbergen przed tą odrażająco komercyjną ofertą.
Natura w służbie polityki
Główną niezadowoloną z obecnego stanu rzeczy jest Rosja, która przymiarki do Traktatu Spitsbergeńskiego przespała zatopiona w wojnie domowej wywołanej rewolucją październikową. To jedyny, poza Norwegią, kraj wykorzystujący po dziś dzień prawo do równego dostępu do zasobów naturalnych zagwarantowane wszystkim sygnatariuszom, w gronie których ówczesny Związek Radziecki z bólem znalazł się w 1935 roku. W teorii traktatowy zapis oznacza możliwość swobodnego wydobywania węgla, w którego pokłady obfituje Svalbard, jednak w praktyce Norwegom znacznie bardziej od eksploatacyjnego przyzwolenia przypadł do gustu artykuł przyznający im swobodę w zakresie podejmowania działań mających na celu ochronę arktycznej przyrody. Nietrudno się domyślić, że jego treść interpretowana bywa nie tylko jako przywilej, lecz wręcz jako chwalebny obowiązek.
Norweski rząd, konsekwentnie zmierzający do całkowitego wygaszenia svalbardzkiego wydobycia węgla kontynuowanego jeszcze z ramienia Norwegii w jednym zakładzie, gotów byłby więc zakwestionować także jakiekolwiek zamiary utworzenia nowych kopalń przez inne państwa. Wymożenie zamknięcia istniejących wyrobisk nie jest już jednak takie proste, tym bardziej, że Rosja bardzo przywiązała się do swojej kopalni w Barentsburgu. Poza praktycznie wymarłą osadą Pyramiden, w której wydobycie zakończono w 1998 roku, to ostatni bastion rosyjskiej obecności na Svalbardzie lub – jak wolą Rosjanie, bojkotujący w ten sposób norweskość archipelagu – Spitsbergenie.
Barentsburskie wyrobisko, w którym pokłady węgla miały już ulec wyczerpaniu, a jego resztki przekładane są z miejsca na miejsce, byle tylko utrzymać svalbardzką obecność, z inicjatywy niderlandzkich założycieli upamiętnia odkrywcę Spitsbergenu. O dziwo, radziecka propaganda, wraz z wykupieniem osady w 1932 roku przez państwową spółkę Arktikugol, nie przemianowała Barentsburga na, dajmy na to, arktyczny Leningrad. Nie wybudziło to jednak Rosji z imperialistycznego snu o spirsbergeńskich pionierach, Pomorcach – rosyjskich osadnikach znad Morza Białego. Chociaż nie sposób zakwestionować ich późniejszej obecności i myśliwskich dokonań na Svalbardzie, brak dowodów na to, by dotarli tu przed Barentsem.
Mało kto ma dziś szansę poznać kultywowany przez Rosjan alternatywny bieg wydarzeń, ponieważ dość rozpaczliwie rozwijana w Barentsburgu turystyka jest całkowicie zależna od norweskiego Longyearbyen, z którego chętni na podróż w czasie do lat świetności ZSRR turyści muszą przeprawić się statkiem (w okresie letnim) lub skuterem śnieżnym (zimą). Połączenie drogowe między oboma mieścinami nie istnieje i coś mi mówi, że jego budowa mogłaby być bardzo szkodliwa dla środowiska. Ze wschodu pobrzmiewa więc ogólne rozgoryczenie brutalnym ograniczaniem swobód w zakresie svalbardzkiej spitsbergeńskiej obecności, które bardzo wdzięcznie stroi się w prośrodowiskową narrację. Sami norwescy politycy przyznali przykładowo, że szczególnie cenna okazała się dla nich przyroda wokół skupisk „nieproszonego” gościa, a w imię jej należytej ochrony konieczne okazało się utworzenie rezerwatów, którym bardzo szkodziły loty rosyjskich helikopterów.
Rosjanie z obawą spoglądają też na płaskowyż położony ponad longyerbyeńskim lotniskiem. Poza arktyczną tundrą, porasta go rój anten satelitarnych, skrywających się w gigantycznych, białych bańkach z oddali przypominających pieczarkowe pole po sporej dawce GMO. Spitsbergen do tego stopnia uchodzi za idealną lokalizację plantacji mechanicznych grzybków, że obecna tu NASA dorzuciła się do światłowodu, który połączył Svalbard z kontynentalną częścią Norwegii, zapewniając lepszą jakość połączenia. Na tym tle rosyjskie zarzuty, jakoby owa aparatura służyć miała także lub przede wszystkim celom militarnym wydają się jedną z rozsądniejszych stanowisk ichniejszej „dyplomacji”. Być może jednak to niezadowolenie spowodowane jest nieuczestniczeniem w zabawie na svalbardzkim płaskowyżu? Obrażona Rosja odgraża się, że będzie bawić się sama, budując na Svalbardzie własną stację satelitarną.
Rosjanie są na Svalbardzie straszeni nie tylko z powietrza, ale też z wody – za każdym razem, gdy do Longyearbyen przypływa norweska fregata. W czasach zimnej wojny „obchód” prowadziły okręty straży przybrzeżnej, aby nie denerwować zbytnio towarzyszy skrywających się za żelazną kurtyną, jednak dziś troska o dyplomatyczne skrupuły wydaje się jakby mniejsza. Powoduje to głośno manifestowane rosyjskie oburzenie, bo przecież Svalbard, zgodnie z ustaleniami traktatowymi, to strefa zdemilitaryzowana. Nie to, co Krym, Donieck, Ługańsk i cała Ukraina, prawda?
Gdyby duch Willema Barentsa przeczytał powyższą relację i zdecydował się nawiedzić mnie we śnie, zapewne odebrałbym pełne goryczy zarzuty dotyczące odarcia końcowych rozdziałów jego biografii z poetyckiego patosu. Działałem jednak pod presją historii, która spitsbergeńskie odkrycie bezdyskusyjnie redukuje do dzieła przypadku.
Współcześnie, barentsowa pomyłka, z uwagi na wynikające – przynajmniej teoretycznie – z zapisów Traktatu Spotsbergeńskiego, svalbardzkie prerogatywy, stanowi swoistą miniaturkę świata i jego problemów. Wiarygodność kwestii odbijanych w arktycznym zwierciadle w szczególny sposób warunkuje rosyjska obecność, która chyba pod żadną szerokością geograficzną nie mogłaby wiązać się z wartościami, takimi jak zgoda, pokój czy wzajemny szacunek. Z drugiej jednak strony można by uznać, iż Rosja usiłuje jedynie wyegzekwować zapisy międzynarodowej umowy, na którą mogłyby przecież powoływać się także inne państwa. Kwestia svalbardzka nie jest bynajmniej obca także w Polsce. Nad Wisłą nieraz podnoszono głosy domagające się czerpania korzyści z zasobów naturalnych, nad którymi pieczę dziarsko sprawuje uświęcająca swe działania ekologią Norwegia. Czy trzeba będzie długo czekać, nim ktoś z rodzimego podwórka dopatrzy się na Svalbardzie lekarstwa na obecny kryzys energetyczny? Tamtejszy węgiel nam się przecież należy!
[Google_Maps_WD id=57 map=54]
Źródła:
- Arlov T. B., Willem Barentsz and the Discovery of Svalbard, http://svalbardmuseum.no/en/kultur-og-historie/oppdagelsen/
- Jóźwiak B., Nic oprócz gór i ostrych szczytów, czyli o tym jak odkryto Svalbard i co z tego wynikło, http://edu-arctic.pl/artykuly/nic-oprocz-gor-i-ostrych-szczytow-czyli-o-tym-jak-odkryto-svalbard-i-co-z-tego-wyniklo
- Kemp S., Digital 2022: Svalbard and Jan Mayen, http://datareportal.com/reports/digital-2022-svalbard-and-jan-mayen
- Konieczny K., Sowa W., Norwegia. Inspirator podróżniczy, Wydawnictwo Pascal, Bielsko-Biała 2019
- Nilsen T., KNM Thor Heyerdahl makes port call in Svalbard, http://thebarentsobserver.com/en/security/2021/10/knm-thor-heyerdahl-makes-port-call-svalbard
- Nilsen T., Russia considers establishing space tracking station at Svalbard, http://thebarentsobserver.com/en/security/2022/02/russia-considers-build-space-tracking-station-svalbard
- Pettersen T., Norway stops Chinese tycoon’s bid on Svalbard, http://barentsobserver.com/en/arctic/2014/05/norway-stops-chinese-tycoons-bid-svalbard-23-05
- Szitenhelm N., Niezwykłe miejsce na mapie: mija 100 lat, od kiedy Svalbard należy do Norwegii, http://mojanorwegia.pl/historia/niezwykle-miejsce-na-mapie-mija-100-lat-od-kiedy-svalbard-nalezy-do-norwegii-16879.html
- http://barentsinfo.org/barents-region/History/Willem-Barentz
- http://biography.yourdictionary.com/willem-barents
- http://britannica.com/biography/Willem-Barents
- http://britannica.com/place/Svalbard
- http://en.visitsvalbard.com/visitor-information/destinations/barentsburg
- http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/kolonializm;3924014.html
- http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Polnocno-Wschodnie-Przejscie;3961508.html
- http://hornsund.igf.edu.pl/hornsund.old/historia2.html
- http://icepeople.net/2016/10/24/swampland-in-svalbard-norway-buys-austre-adventfjord-underscores-the-government-mess-in-the-archipelago/
- http://jus.uio.no/english/services/library/treaties/01/1-11/svalbard-treaty.xml
- http://mda.space/en/
- http://nndb.com/people/047/000094762/
- http://oceanwide-expeditions.com/blog/third-time-s-a-charm-the-last-voyage-of-willem-barentsz
- http://oceanwide-expeditions.com/to-do/experiences/edgeya
- http://polskieradio.pl/39/156/Artykul/1663892,Traktat-z-Tordesillas-Hiszpania-i-Portugalia-dziela-swiat
- http://spitsbergen-svalbard.com/photos-panoramas-videos-and-webcams/spitsbergen-panoramas/barentsburg.html
- http://svalbardblues.com/svalbard/bedrifter/kongsberg-satellite-services/
- http://telenor.com/media/newsroom/archive/telenor-svalbard-celebrates-100-years-in-the-arctic/
- http://thelocal.no/20220623/natos-arctic-achilles-heel-in-norway-eyed-up-by-china-and-russia/
- http://tnp.no/norway/panorama/4471-norwegian-land-on-sale-chinese-tycoon-to-bid-norway-china-svalbard/