Wobec niezbyt imponujących norweskich statystyk demograficznych, wydzielone z reszty kraju Oslo pręży się dumnie, niczym metropolia z prawdziwego zdarzenia. Aglomerację Oslo zamieszkuje około miliona osób i, choć to wciąż dwa razy mniej niż w podwarszawskim wielokącie legionowsko-otwocko-piaseczyńsko-pruszkowskim, wynik ten stanowi aż jedną piątą ludności całej Norwegii. Ponieważ w obrębie Oslo na jeden kilometr kwadratowy przypada blisko trzydziestokrotnie więcej mieszkańców niż na terenie kraju, przypuszczać by można, że miasto to nieodwracalnie naznaczone zostało dwudziestopierwszowieczną gonitwą za nierozwiązanymi sprawami z przeszłości, niecierpiącym zwłoki nawałem zadań codziennych i wreszcie – lepszym jutrem.
Nic jednak bardziej mylnego. Nie da się wprawdzie ukryć, że jest to kulturalno-rozrywkowo-biznesowe centrum kraju, jednak ciężko być tu zastraszonym przez las drapaczy chmur albo też zadeptanym przez gnających ulicami w pospiechu Norwegów. Czas zdaje się rzecz jasna płynąć w Oslo szybciej, niż w pozamiejskich regionach Norwegii, jednak uwzględniwszy to, jak bardzo spowolniony jest tam bieg wskazówek zegara, uznajmy, że w stolicy płynie on po prostu w tempie rzeczywistym.
Oslo przyjmuje nowoczesność dość opornie i pomimo nieustannej modernizacji niektórych, szczególnie poprzemysłowych dzielnic miasta (jak to ma miejsce chociażby w przypadku wykorzystujących motyw kodu kreskowego biurowców „Barcode” powstałych w miejscu, gdzie jeszcze stosunkowo niedawno znajdowały się magazyny i doki), szczytem marzeń wciąż jest zamieszkanie w położonym na obrzeżach niewielkim drewnianym domku za wielkie pieniądze. Tożsamość miasta pozostaje więc zagadką – czy jest to ojczyzna wikingów, jako że Oslo zostało założone około 1000 roku właśnie jako port wikingów, czy europejskie centrum sztuki gromadzące dzieła takich sław jak Edvard Munch i Gustav Vigeland, czy może po prostu stolica państwa, w którym, według wskaźnika rozwoju społecznego (HDI), żyje się najlepiej na świecie?
Skandynawskie piramidy
Bez szczególnych historycznych grzechów, wikingów uznać można za pionierów wypraw geograficznych, bowiem te potężne chłopy, aby wyładować nadmiar testosteronu, podróżowali w różne części globu, kolonizując najeżdżane tereny – jak się łatwo domyślić – w sposób niekoniecznie zgodny z doktryną praw człowieka. Demonstracji siły, oprócz rozmiaru bicepsów, służyły topory oraz misternie zrobione tarcze, będące świadectwem bogactwa swych posiadaczy. Nieprawdą jest za to, że hełmy wikingów wyposażone były w rogi mające dodatkowo wystraszyć przeciwnika. Wymysł ten należy schować między hollywoodzkie bajki.
Uprawiana przez wikingów turystyka plądrująca zawędrowała między innymi w rejony Morza Czarnego, Jeziora Kaspijskiego czy Bizancjum. Co więcej, wikingową ekspansję terytorialną posądza się także o zepchnięcie Krzysztofa Kolumba z piedestału z napisem „odkrywca Ameryki”. Wikingów uważa się bowiem za pierwszych Europejczyków, którzy dotarli do Ameryki Północnej. W historii wielu współczesnych miast pierwszą kartę napisali właśnie wikingowie. Miało to miejsce chociażby w przypadku irlandzkiego Dublina, którego fortyfikacja okazała się dla Skandynawów bazą wypadową do podboju Islandii. Byłbym jednak nie w porządku wobec tej grupy społecznej, gdybym w tym charakterologicznym wywodzie na temat kluczowych aktywności jej członków pominął jakże pokojową działalność handlową polegającą na wymianie barterowej z napotykaną ludnością.
Jak to się jednak stało, że tak rozproszona społeczność pod koniec pierwszego tysiąclecia była w stanie trzymać w garści sporą część globu? Okazuje się, że wikingowie, gdyby przypadł im w udziale żywot w cywilizowanej współczesności, byliby zapewne świetnymi graczami na giełdzie, bowiem cechowała ich nie tylko odwaga i niezmierzone pokłady skłonności do ponoszenia ryzyka, lecz także fenomenalna wręcz zdolność do bagatelizowania poniesionych strat. Dość powiedzieć, że tylko w 876 roku, a więc w początkach ery wikingów, u południowych wybrzeży Anglii poległo około czterech tysięcy mężczyzn, a flota wikingów uległa zmniejszeniu o 120 jednostek. Wikingowie (ci rzecz jasna, którzy uszli z życiem) zupełnie się tym jednak nie przejęli, a okres podbojów trwał w najlepsze jeszcze przez następne dwieście lat.
Podróżniczo-najeźdźczy sen wikingów wyśnić mógł się jedynie za sprawą charakterystycznych łodzi zwanych langskipami. Nazwa ta odnosiła się do znacznej długości statku w porównaniu z jego szerokością. Nieocenionym atutem wikingowych jednostek była duża prędkość, która przy pomocy siły mięśni wioślarzy potrafiła osiągnąć nawet około 30 kilometrów na godzinę. Na nic by się jednak zdała tężyzna fizyczna, gdyby nie umiejętności nawigowania, oparte na „słonecznych kamieniach” wykorzystujących załamanie promieni słonecznych. Wikingowy GPS do dziś stanowi naukową zagadkę.
Po spełnieniu swojego bojowego zadania na morzu, okręty wikingów często zamieniały się w grobowce, pełniąc funkcję okazałych trumien najczęściej dla zamożnych, zasłużonych wodzów. Wikingowie utrudnili jednak współczesnym wytropienie miejsc pochówków, zakopując skandynawskie wersje piramid pod ziemią, zamiast eksponowania ich w formie chwalebnych kopczyków. Wyścig z butwieniem drewna udało się jednak przezwyciężyć, a trzy najsłynniejsze trofea, znalezione w pobliżu Oslo na przełomie XIX i XX wieku, prezentowane są właśnie w tutejszym muzeum zlokalizowanym na półwyspie Bygdøy. Ten fantastycznie prosty budynek na planie krzyża powstał tylko po to i zarazem aż po to, by pomieścić trzy wraki norweskich łodzi. O dobrym stanie zabytków, który w niedalekiej przyszłości ma być wspomożony obudowującymi eksponaty szklanymi gablotami, zadecydowały rzadko tu występujące gleby gliniaste.
Prezentowany w „nawie głównej” okręt z Oseberg służył jako grobowiec – co raczej niespotykane w przesiąkniętym testosteronem świecie wikingów – kobiety. Co do jej życiowej funkcji nie ma pewności, a oprócz tytułu władczyni czy żony wodza, przypisuje się jej także miano kapłanki. Pewne jest natomiast, że była bardzo zamożna, bowiem wraz z nią, w łodzi złożono liczne kosztowności. Nawet uwzględniwszy fakt, że na ich zgromadzenie miała ona aż około 80 lat życia, co jak na ówczesne czasy było sporym osiągnięciem, stan posiadania niewiasty jest doprawdy imponujący. W skład majątku wchodził bowiem chociażby misternie zdobiony wóz wraz z parą koni, trzy pary sań, meble, a nawet wyposażenie kuchni, a wszystko po to, aby pochowana w Oseberg kobieta mogła wieść godne życie w zaświatach.
A gdy wikingowy zapał bojowy nieco opadł, skandynawskie zdolności konstrukcyjne wykorzystali chrześcijańscy misjonarze, którzy w świadomości wikingów wyłączyli przełącznik z napisem „łodzie”, wciskając zarazem guzik z oznaczeniem „kościoły”. W ten sposób powstały równie znakomite, co okręty, charakterystyczne drewniane kościoły słupowe (stavkirke), w których elementy chrześcijańskie przeplatały się z pogańskimi zdobieniami nie do końca przekonanych do monoteizmu wikingów. Co ciekawe, jedyny poza Norwegią kościół typu słupowego – świątynia Wang – znajduje się w Karpaczu.
Naprzód!
Kolejne z kultowych muzeów w stolicy Norwegii zachowało tematykę podróży morskich, lecz przeniosło nas w czasie o niemal tysiąclecie. Muzeum łodzi polarnej Fram mieści się nieopodal kolebki dokonań wikingów, dlatego tę morską podróż po Oslo można kontynuować – o ironio – bez odrywania nóg od półwyspu Bygdøy. Konstruktor Frama – Fridtjof Nansen – zdawał się zaś mieć większe podróżnicze ambicje niż wszyscy wikingowie razem wzięci, a wyraz jego odkrywczym zapędom daje nazwa łodzi, która oznacza: „naprzód”.
Pierwszym poważnym wyczynem Nansena była przeprawa przez Grenlandię na nartach. W czasie swojego grenlandzkiego spacerku, Nansen nie tylko odbierał od losu i matki natury cenne lekcje polarnej rzeczywistości, lecz także dokonał spostrzeżeń, które stały się motorem napędowym jego dalszych polarnych zapędów. Ponieważ zimowe wczasy narciarskie, w wyniku spóźnienia na ostatni statek powrotny, przerodziły się w przeciągłą grenlandzką przygodę, zimujący z Eskimosami Nansen miał okazję nauczyć się polowania na foki, a także zgromadzić dość wspomnień, by po powrocie wydać książkę o tubylczych realiach.
Szukając zaś wizualnej odmiany od śniegu i lodu, Nansen zaobserwował wyrzucane na brzeg przedmioty z amerykańskiego statku badawczego Janette, który zatonął w pobliżu Wysp Nowosyberyjskich, tysiące kilometrów od miejsca, w którym podróżnik odbywał swój przymusowy zimowy turnus. Jednostka ta dryfowała uwięziona w paku lodowym powyżej Syberii, jednak po 21 miesiącach napór lodu okazał się zbyt duży i zgniótł statek. Prowadzona wówczas ekspedycja, śmiercionośna dla ponad połowy członków załogi, którym nie udało się uniknąć lodowych szczęk, nie była jednak całkowicie bezwartościowa. Syberyjscy śmiałkowie z powodzeniem mogliby sobie wpisać w niebiańskie CV „poświęcenie dla dobra nauki”, bowiem to właśnie wyrzucane na brzeg Grenlandii elementy statku Janette, natchnęły Nansena do spekulacji na temat polarnych prądów morskich oraz możliwość skorzystania z lodowej „podwózki” w czasie podróży na biegun.
Łódź polarna Fram, jak nietrudno się domyślić, powstała właśnie po to, by zweryfikować doświadczalnie owe podbiegunowe przypuszczenia. Idąc dalej tym tropem polarnych paraleli, Nansen całkiem słusznie odnotował, że nowa jednostka musiała być dużo bardziej wytrzymała od zmiażdżonej Janette. Z tego powodu nietypowego kształtu kadłub wykonano aż z trzech warstw drewna, a o układy odpornościowe członków załogi zadbać miała izolacja z filcu, włosia reniferów, wiórów korkowych i smoły. Nawet te zabezpieczenia nie odwiodły ówczesnej polarnej opinii publicznej do określenia zamiarów Nansena mianem samobójczych.
W 1893 roku zgromadzony na nabrzeżu Oslo tłum żegnał jednak czternastu polarnych samobójców nader entuzjastycznie. Wyprawa cieszyła się na tyle dużym zainteresowaniem, że liczni norwescy przedsiębiorcy zdecydowali się przekazać środki na jej sfinansowanie, co zapewne odznaczało się większym poziomem ryzyka niż współczesne inwestycje w bitcoiny. Nansenowi każdy grosz się jednak przydał, tym bardziej, że zgodnie ze swoimi szacunkami, musiał on zaopatrzyć wyprawę na aż pięć lat.
Ponieważ uwięziona w krze łódź poruszała się z prędkością kilku kilometrów na dobę, członkowie załogi zyskali kilkuletnią okazję do oddania się w pełni swoim pasjom. Specjalnie na tę okoliczność Nansen wyposażył Fram w biblioteczkę gromadzącą aż 600 książek oraz w umilające lekturę automatyczne organy. Załoga wydawała też własną gazetę, a motto „w zdrowym ciele zdrowy duch” realizowała, organizując wyjścia na narty na lód spiętrzony aż po szczyt burty.
Na początku drugiego roku bicia polarnych rekordów prędkości Nansen był już pewny, że minie się z upragnionym celem i choć tempo wyprawy zakładało nadmiar czasu na reakcję, jakakolwiek korekta kursu łodzi nie była przecież możliwa. Podróżnik postanowił więc nadrobić dystans własnonożnie, a na towarzysza (nie)doli wybrał statkowego palacza Hjalmara Johansena. Polarni śmiałkowie opuścili komfortowego, jak na warunki podbiegunowe, Frama w marcu 1895 roku, by przybić piątkę z biegunem północnym. Gwarantem sukcesu miały być trzy pary sań, dwa kajaki oraz 28 psów, które jednak wobec trudnych warunków polarnych okazały się niezbyt pomocne. Do kwietnia para lodowych towarzyszy zdołała odcisnąć w śniegu ślady butów 16 minut za 86. równoleżnikiem. Ponieważ polarny Indiana Jones miał najwidoczniej więcej rozwagi, niż skłonności do brawury, a także czekającą w domu kochającą żonę Evę, w obliczu malejących w zatrważającym tempie zapasów pożywienia, zdecydował się zawrócić, a ponieważ od celu wyprawy dzieliły go tylko (jak na tę część globu) 364 kilometry, i tak stał się podbiegunowym pionierem. Nikt wcześniej nie zapędził bowiem tak daleko na północ.
Od decyzji o powrocie, do samego powrotu, Nansena i Johansena dzieliła jeszcze długa, usłana lodowymi przeszkodami droga. Duet Nansen-Johansen nie skierował jednak swych kroków w kierunku dryfującego w krze Frama, lecz obrał sobie za cel Ziemię Franciszka Józefa. O ironio, ze swoją niedawną łodzią minęli się tylko nieznacznie. Wówczas nastał najtrudniejszy etap wyprawy, w czasie którego wszelkie światełka w tunelu już dawno pogasły, a podróżnicy zmuszeni byli zabić towarzyszące im psy, by w charakterze pożywienia wypić ich krew. Chcąc oszczędzić amunicję, podrzynali czworonogom gardła.
Zbliżającą się mroczną arktyczną zimę spędzili w schronieniu na niewielkiej wyspie będącej pierwszym stałym lądem, na którym stanęli od około trzech lat. Podstawowym narzędziem do skonstruowania zimowej nory okazała się złamana płoza sań, pod którą przez dziewięć miesięcy dwaj panowie zimowali, dzieląc jeden natłuszczony śpiwór i żywiąc się smażonym na sadle morsów mięsem niedźwiedzi polarnych.
Arktyczną odwilż niedoszli zdobywcy bieguna północnego postanowili ze zdwojoną siłą przekuć w zmianę swojego statusu z zaginionych na cudem ocalałych. Kolizja kajaka z morsem zmusiła ich jednak do pit stopu na wyspie Northbrook, gdzie może nie spotkali Elvisa Presleya jedzącego śniadanie z Michaelem Jacksonem (abstrahuję już od faktu, że obaj ci panowie żyli dużo później, niż Nansen i Johansen), ale i tak nie mogli narzekać na swój los. Natknęli się tu bowiem na darmową podwózkę do domu zmaterializowaną pod postacią brytyjskiego badacza i podróżnika Fredericka George’a Jacksona, który organizował własną podróż na biegun. Zdecydował się wyciągnąć do Nansena pomocną dłoń, pomimo tego, że parę lat wcześniej, Norweg odrzucił jego kandydaturę do wyprawy Framem. Najprawdopodobniej tylko dzięki temu spotkaniu framowscy dezerterzy przeżyli swoją pieszą podbiegunową wędrówkę.
W swoim rodzimym kraju podróżnicy zyskali kolosalny rozgłos nawet pomimo kilkusetkilometrowego rozminięcia się z celem wyprawy. Polarną wrzawę roznieciła jeszcze bardziej wieść, że tydzień po powrocie Nansena i Johansena do Norwegii, łódź Fram uwolniła się z arktycznej kry.
Framowska epoka ma jednak pewne wikingowe powiązania, bez względu na to, jak wielka historyczna przepaść dzieli podboje wikingów oraz przełom XIX i XX wieku. Nim bowiem Fram odszedł na zasłużoną żeglugową emeryturę w skonstruowanym specjalnie pod jego wymiary muzealnym nagrobku, jego stery przejął najsłynniejszy bodaj norweski podróżnik Roald Amundsen zwany właśnie ostatnim z wikingów. Ten trudny w obyciu jegomość najlepiej sprawdził się właśnie w skrajnych warunkach atmosferycznych i, wykorzystując Frama jako bazę wypadową, jako pierwszy zdobył biegun południowy.
Galeria sztuki za free?
Obliczem Oslo daleko odmiennym od brutalności wikingów i odwagi podróżników polarnych są z pewnością artystyczne wyczyny Gustava Vigelanda. Romans rzeźbiarza ze znajdującym się w stolicy Norwegii Parkiem Frogner, sięga 1907 roku, kiedy to władze miasta zleciły artyście zaprojektowanie parkowej fontanny. Pomysły artystów są jednak zazwyczaj nieskończone i powstrzymywane jedynie ograniczonością zasobów. Vigeland miał jednak to niewiarygodne wręcz szczęście, że władze Oslo przystały na jego nadprogramowe propozycje i w ten sposób trzydziestodwuhektarową przestrzeń parkową „zaludniło” aż 600 wyrzeźbionych postaci. Ponieważ rzeźby często występują w formach grupowych, osobnych elementów jest w parku (nadal) aż 212 (powołuję się na dane internetowe, bowiem zliczenie vigelandowskich dzieł wydało nam się zadaniem niewykonalnym).
No dobrze, ale gdzie w tej vigelandowskiej rzeźbiarskiej litanii podziała się fontanna, od której wszystko się zaczęło? Ciężko ją przeoczyć, bowiem znajduje się ona w głównym parkowym ciągu komunikacyjnym. W świecie sztuki żadna, nawet najpospolitsza forma nie może być jednak pozbawiona przekazu. W myśl tej zasady, nośnikiem idei stała się także jakże prosta w swej funkcjonalności fontanna, wokół której umieszczone zostały brokułokształtne drzewa zamieszkiwane przez postaci przedstawiające kolejne etapy ludzkiego życia: dziecięcy, młodzieńczy, dorosły i starczy.
Spójrzmy jednak prawdzie w oczy – nawet wobec skandynawskich standardów w kwestii długości życia, nie jest możliwe, aby jedna osoba spłodziła sześciusetelemenowe kamienne rodzeństwo. Stojący na cokole w pobliżu głównego wejścia do parku Gustav Vigeland bacznie obserwujący milionowe rzesze turystów podziwiających jego dzieła był tak naprawdę rzeźbiarskim wizjonerem, a nad uzyskanym w 1943 roku – już po jego śmierci – efektem końcowym pracował cały szwadron kamieniarzy, odlewników i kowali.
Na koniec warto jeszcze wspomnieć o polsko-norweskiej artystycznej przyjaźni, która połączyła Gustava Vigelanda i Stanisława Przybyszewskiego. Polski pisarz fascynacji norweskim rzeźbiarzem dał wyraz choćby, mianując Gustava ojcem chrzestnym swojego pierwszego syna. Niejedno też literackie zdanie napisał Stanisław o swoim skandynawskim koledze, a najdłuższe jego dzieło o Vigelandzie – „Na drogach duszy” – powstało w 1897 roku. Zanim zdążysz, Miły Czytelniku, pomyśleć, że była to znajomość jednostronna, spieszę donieść, że na swojej drugiej indywidualnej wystawie, Vigeland zaprezentował między innymi maskę Stanisława Przybyszewskiego.
A gdzie stare miasto?!
Wikingowie wikingami, niech będzie też, że ten Nansen do spółki z Johansenem i Amundsenem to wielkich odkryć dokonali i już nawet ochrzcijmy Vigelanda mianem najsłynniejszego norweskiego rzeźbiarza. Nadal pozostaje jednak fundamentalne pytanie – gdzie w norweskiej stolicy jest to miejsce, w którym można wywinąć orła, potykając się o hordy zagranicznych turystów i zaliczyć kilka bolesnych międzyżebrowych kuksańców w czasie tłumnych przepychanek.
Za początek „promenady” Oslo uznać można wybudowany w pierwszej połowie XIX wieku Pałac Królewski. Potrzeba wzniesienia siedziby dworu w Oslo pojawiła się, kiedy Dania, będąca do 1814 roku w unii z Norwegią, „pozbyła się” zacofanych wówczas norweskich terenów, którymi zainteresowała się z kolei Szwecja. Szwedzki król – Karl Johan – zapragnął swe zwierzchnictwo umotywować także na nowo przejętych terenach. Jakież było jednak zdziwienie władcy, gdy okazało się, że do przeprowadzenia koronacji, konieczne jest uprzednie wybudowanie pałacu, gdyż w myśl kultowego w niektórych grupach wiekowych asterixo-obelixowego hasła „bez pałacu… nie ma pałacu”.
Od uzyskania przez Norwegię niepodległości w 1905 roku, w Pałacu Królewskim urzęduje pełnoprawny monarcha norweski. Choć w rezydencji mieszczą się aż 172 komnaty, całość pozbawiona jest szczególnego przepychu, co daje wyraz skromnej egzystencji norweskiej rodziny królewskiej. Początek nowej dynastii dał Haakon VII, który zapoczątkował królewską kampanię otwartości na społeczeństwo. Z „wysoka” zstąpił więc też syn Haakona – Olav V, który w czasie kryzysu naftowego przemieszczał się po Oslo nie limuzyną, lecz tramwajem, a w okresie przedkoronacyjnym spełnił się w roli sportowca, zdobywając tytuł mistrza olimpijskiego w żeglarstwie na Igrzyskach Olimpijskich odbywających się w 1928 roku w Amsterdamie. Następca Olava – panujący obecnie Harald V – często powtarzał zaś, że jednym z jego ulubionych sposobów na spędzanie wolnego czasu są rowerowe przejażdżki po Oslo połączone z obserwacją jego mieszkańców. Obecnie porzucił już raczej swoją dwukołową pasję, ale czemu tu się dziwić, skoro jego polski pesel zaczynałby się od liczby 37. Chociaż z drugiej strony, w swoje osiemdziesiąte urodziny, król brał udział w żeglarskich mistrzostwach świata i nie była to bynajmniej jego pierwsza styczność z tą dyscypliną…
Na południe od ciągu komunikacyjnego zorientowanego wzdłuż Karl Johans Gate znajduje się słynny i zarazem budzący kontrowersje budynek miejskiego ratusza. Ukończona w 1950 roku budowla w całości powstała przy udziale rodzimych materiałów budowlanych. Przez mieszkańców norweskiej stolicy potężna ceglana bryła zwieńczona dwiema ponad sześćdziesięciometrowymi wieżami określana bywa jako największy i zarazem najbrzydszy budynek Oslo.
Rozpoczynająca się przy ratuszu promenada dzielnicy Aker Brygge ciągnąca się wzdłuż wcinającego się w norweski ląd Oslofjordu jest zaś bezkonkurencyjnie najmodniejszą przestrzenią stolicy Norwegii.
Na końcu tego ekskluzywnego deptaka znajduje się muzeum sztuki współczesnej Astrup Fearnley Museet. Galeria założona została w 1993 roku przez słynącą z handlu morskiego rodzinę Fearnley, jednak w atrakcyjnych realiach Oslofjordu, galeria zagościła dopiero 19 lat później.
Najwyższa chyba pora, aby w końcu rozwiać tytułowe wątpliwości nazewnicze norweskiej stolicy. Oslo powstało jako Oslo, jednak po dramatycznym pożarze z 1624 roku, król Christian IV, nowy początek w historii miasta postanowił zasygnalizować zmianą nazwy na Christianię (ciekawe, jak ją wymyślił, prawda?). Z biegiem lat Christiania przerodziła się w Kristianię, a w 1925 roku ponownie stała się tym wielotwarzowym Oslo, które usiłuję ująć w słowa od dobrych kilku tysięcy znaków.
Źródła:
- Aanmoen O., Who was King Carl XIV Johan?, http://royalcentral.co.uk/features/who-was-king-carl-xiv-johan-105600/
- Konieczny K., Sowa W., Norwegia. Inspirator podróżniczy, Wydawnictwo Pascal, Bielsko-Biała 2019
- Kubiak K., Czarny R., Historyczny wymiar rosyjskiej obecności w Arktyce. Przykład Ziemi Sannikowa, Rocznik Bezpieczeństwa Międzynarodowego 2015, vol. 9, nr 2
- Ochman M. E., Gustav Vigeland. Twórczość i inspiracje w polskiej sztuce XIX wieku, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, Warszawa 2016
- Pech E., Historia powstania kościoła, http://wang.com.pl/zwiedzanie-kosciola/historia/
- Pianowska M., 80-letni król Norwegii wystartuje w żeglarskich mistrzostwach świata, http://mojanorwegia.pl/aktualnosci/80letni-krol-norwegii-wystartuje-w-zeglarskich-mistrzostwach-swiata-12738.html
- Przeperski M., Imię króla Haakona, czyli jak Norwegia odzyskała niepodległość, http://histmag.org/Imie-krola-Haakona-czyli-jak-Norwegia-odzyskala-niepodleglosc-6098
- Ramberg L., Liberté – in English, http://nrk.no/kultur/liberte—in-english-1.5044195
- Sides H., 1ooo dni wśród lodów. Polarna saga Fridtjofa Nansena, http://national-geographic.pl/odkrycia/1ooo-dni-wsrod-lodow
- Taras W., Okręty wikingów, http://zaglowce.ow.pl/typy/wikingowie/index.php
- Vinodh N. S., A Nobel journey in Oslo, http://medium.com/@nsvinodh/a-nobel-journey-in-oslo-8bc999f52009
- Wysokińska N., Gustav Vigeland. Rzeźbiarz ludzkich emocji, http://niezlasztuka.net/o-sztuce/gustav-vigeland-rzezbiarz-ludzkich-emocji/
- http://afmuseet.no/en/astrup-fearnley-museet-XAZthaHJk
- http://appsso.eurostat.ec.europa.eu/nui/show.do?dataset=demo_gind&lang=en
- http://bryla.pl/bryla/7,85298,21434202,oslo-astrup-fearnley-museum-szlakiem-architektury.html
- http://bryla.pl/bryla/7,85298,21468507,oslo-barcode-norweski-architektoniczny-kod-kresowy.html
- http://bythesea.com.hr/the-history-of-the-city/oslo-4/
- http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Harald-V;3910025.html
- http://fearnleyfamily.com/about-fearnley-securities
- http://frammuseum.no/polar-history/vessels/
- http://hdr.undp.org/en/composite/HDI
- http://jus.uio.no/english/about/
- http://national-geographic.pl/traveler/kierunki/oslo-wsrod-najbardziej-atrakcyjnych-miast-swiata
- http://pl.db-city.com/Norwegia
- http://pl.db-city.com/Norwegia–%C3%98stlandet–Oslo–Oslo
- http://polsatnews.pl/wiadomosc/2017-04-27/80-letni-krol-norwegii-wystartuje-w-zeglarskich-ms/
- http://polskieradio.pl/23/266/Artykul/476094,Naukowcy-udowodnili-ze-kamien-sloneczny-Wikingow-dziala
- http://poradnikprzedsiebiorcy.pl/-ciekawe-miejsca-w-oslo-park-vigelanda
- http://radiozet.pl/Podroze-Radia-ZET/Oslo-najwieksze-atrakcje-miasta.-8-miejsc-ktore-warto-zobaczyc
- http://royalcourt.no/artikkel.html?tid=28671&sek=28577
- http://ssb.no/en/befolkning/statistikker/beftett/aar
- http://ssb.no/en/befolkning/statistikker/folkemengde/aar-berekna
- http://turystyka.wp.pl/oslo-6047545344492161c
- http://visitnorway.pl/co-robic/sztuka-i-kultura/wikingowie/
- http://visitnorway.pl/gdzie-jechac/norwegia-wschodnia/oslo/
- http://visitnorway.pl/gdzie-jechac/norwegia-wschodnia/oslo/nowe-odlotowe-klimaty-w-oslo/
- http://visitnorway.pl/listings/vigeland-sculpture-park/2799/
- http://visitnorway.pl/typowo-po-norwesku/koscioly-slupowe/
- http://visitoslo.com/en/activities-and-attractions/boroughs/city-centre/
- http://visitoslo.com/en/articles/history/
- http://visitoslo.com/en/product/?TLp=940560