Kiedy zaczęło się nam wydawać, że spróbowaliśmy już niemal wszystkich neapolitańskich przekąsek na wynos, a wraz z upływającym czasem coraz bardziej nie byliśmy w stanie zapomnieć kilometrów jakie przeszliśmy w minione dni wzdłuż wszerz włoskiej rzeczywistości, nadszedł czas, żeby w końcu zjeść jak normalni ludzie na wyjeździe – przy stoliku, a nie w biegu. Do tej szalonej decyzji pchnęła nas także ulotka reklamująca restaurację Tandem (via Calata Trinità Maggiore 12), którą dostaliśmy poprzedniego dnia od wyjątkowo kulturalnej „naganiaczki”. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu w całkiem ciekawy sposób przedstawiła nam ofertę reklamowanej restauracji zamiast twierdzić, że od momentu otwarcia tej knajpy czekają tam właśnie na nas, a na specjalnie przygotowanym stoliku cały czas stoi tabliczka z napisem „rezerwacja”, która zajmuje nam miejsce niczym nieznajomemu gościowi w wigilijny wieczór. Internetowe wieści na temat owej restauracji okazały się mówić jednym głosem z panią „naganiaczką”, a dodatkowo zachęcił nas fakt, że spróbować w niej można tradycyjnych neapolitańskich dań niebędących pizzą (nie chciałbym obrażać tego jedynego słusznego rodzaju pożywienia, jednak większa wersja oklepanej już minipizzy na wynos smakuje prawdopodobnie dokładnie tak samo).
W Neapolu próżno szukać restauracji zapewniającej święty spokój, szczególnie mając ochotę na posiłek podany do ogródka restauracyjnego, który w tamtejszym wymiarze powinien nosić raczej nazwę chodniczka restauracyjnego bądź nawet uliczki restauracyjnej. Stoliki wystawione są bowiem na samym środku ciągów komunikacyjnych, czego uniknięcie wydaje się być tym trudniejsze, że chodzi i jeździ się tam absolutnie wszędzie, po wszystkim i niekiedy (a raczej często) też po wszystkich. Posiłek przy jednym z takich stolików był więc świetną okazją do obserwacji miejskiego rozgardiaszu, który atakował nas z każdej strony, a długi czas oczekiwania na zamówione potrawy pozwolił mu przybierać coraz bardziej wyrafinowane formy.
W jednej z bocznych uliczek będących w zasięgu pola naszego stolikowego radaru, wysoki na kilka pięter wysięgnik rozwiał nieco nasze wątpliwości na temat tego, jak do tych malutkich mieszkanek, przez te malutkie klateczki schodowe lub opcjonalnie malutkie windy wnieść można coś więcej niż zakupy na dzisiejszy obiad.
W międzyczasie z placu Monteoliveto przejechało w naszą stronę kilka autokarów umożliwiających zwiedzanie miasta w pozycji siedzącej. Każdy z nich pokornie zawracał jednak potem na placu Gesù Nuovo, gdyż żadna z odchodzących od niego uliczek nie pozwalała na przemieszczanie się tak dużym pojazdem, aczkolwiek muszę przyznać, że znając już włoską kreatywność uliczną, obserwowałem pierwszy kurs z nadzieją na pokaz zdolności manewrowania. Każdy z autokarów napotykał też inne przeszkody komunikacyjne w rodzaju zaparkowanego przed sekundą na środku drogi samochodu, ustawionego między pasami ruchu (o ile coś takiego tu w ogóle istnieje) krzesełka stróża parkingowego czy skuterów i pieszych przemieszczających się slalomem przez utworzony w ten sposób tor przeszkód.
Spomiędzy przejeżdżających tuż przed naszymi nosami skuterków i samochodów wyłaniała się co jakiś czas perełka neapolitańskiej logistyki – parking podziemny. W zasadzie zjawisko to ciężko nazwać parkingiem stricte podziemnym, ale jeszcze ciężej naziemnym, dlatego do określenia dość sporej jak na neapolitańskie warunki parkingowej wnęki w parterze jednego z budynków jednogłośnie wybrałem tę pierwszą nazwę. Owa wnęka przestronnością jednak nie zachwyca, dlatego też tylko nieliczni posiedli zdolność wparkowywania tam samochodów. Wśród nich znalazło się czterech stróży parkingowych, którzy to wraz ze swymi krzesełkami w poprzednim akapicie utrudniali życie kierowcom autokarów turystycznych.
Z punktu widzenia właściciela, pozostawienie samochodu na tym parkingu jest dziecinnie proste – wystarczy bowiem zostawić pojazd w dowolnym miejscu w pobliżu wjazdu na parking. Resztą zajmują się już wojownicy oddziału „pomarańczowa kamizelka odblaskowa”, którzy ustawiają wewnątrz samochody w rzędach, podobnie jak na promie. Proces odbierania samochodu ponownie jest dziecinnie prosty dla kierowcy, jednak z punktu widzenia pomarańczowych kamizelek dużo lepiej by było, gdyby właściciele aut zaparkowanych na samym końcu parkingu przypadkiem zostali zalani przez wezuwiuszową lawę niż, nie daj Boże, potrzebowali skorzystać ze swojego samochodu.
Los jednak nie był przychylny dla pomarańczowej fantastycznej czwórki, która na naszych oczach niejednokrotnie musiała udowadniać neapolitańskiemu poczuciu odległości, że cztery czy pięć samochodów z brzegu parkingu naprawdę znajdzie swoje tymczasowe miejsce wzdłuż pobliskiej uliczki, dając szanse na wyjazd skitranemu w głębi pojazdowi, którego właściciel zapewne figurować odtąd będzie na parkingowej czarnej liście. Ruch na parkingu był zaś na tyle wzmożony, że pomarańczowi wojownicy należeli zapewne do najbardziej zarobionych osób nie tylko w Neapolu, ale i w całej Kampanii.
W przeciwieństwie do nich, obsługa restauracji Tandem, do zapracowanych nie należała, jednak w końcu otrzymaliśmy nasze zamówienie, co sprawiło, że zmuszeni byliśmy oderwać wzrok od pasjonujących ulicznych wydarzeń.
Jako dodatek do posiłku oraz motywację do pobrania 2 euro od łebka za serwis, podano nam parmezan (wybitny) oraz dodatkowy chleb, który miał tak fenomenalnie twardą skórkę, że śmiało można by nim było wybić szyby pobliskich samochodów. Co jednak zaskakujące – owy kamień chlebowy wcale nie był czerstwy, a jego „żółwia” skórka to zamysł twórcy podobnie, jak gliniaste w konsystencji wnętrze.
Kiedy za sprawą ragù i genovese daliśmy naszym organizmom szanse i możliwości na kolejne wędrówki okazało się, że wypatrywanie kelnera niosącego nasz upragniony rachunek pokonało czas oczekiwania na jedzenie w konkursie na nasze najdłuższe zajęcie w Neapolu. Dostarczyło nam więc tym dłuższą możliwość dalszych neapolitańskich obserwacji, a także zdecydowanie za dużo okazji do złamania sobie zębów na leżącym wciąż na naszym stoliku neapolitańskim głazochlebku.