Na południowy zachód od Manchesteru znajduje się niewielkie, ale za to bardzo urokliwe miasteczko Chester. Długość nazwy mogłaby odzwierciedlać w tym przypadku wielkość miasta, bowiem pozbawione „Man” Chester zajmuje powierzchnię jedynie 16 kilometrów kwadratowych, podczas gdy Manchester panoszy się aż na 116.
W przeciwieństwie do Manchesteru, Chester zdołało zachować klimat i atmosferę dawnej Anglii albo może po prostu Anglii w ogóle. Można też mówić o chesterskim bastionie angielskości pod względem narodowościowym – pomiędzy tradycyjnymi domkami „tudorskimi” spotkaliśmy zdecydowanie więcej tych, którzy właśnie o Tudorach, a nie na przykład o Mahomecie uczyli się na lekcjach historii.
Jeśli chodzi o zabytki Chester, to jak na miasto od dawnych lat hiperwentylujące się duchem przeszłości przystało, w zasadzie niemal wszystko może być tutaj atrakcją turystyczną. XXI wiek mimo swej szesnastoletniej kadencji w naszej rzeczywistości, nie dał się jeszcze zbytnio we znaki chesterskiemu układowi oddechowemu. Klimatyczne uliczki i zaułki Chester nie zakrztusiły się więc duchem cywilizacji, wciąż nad wyraz godnie reprezentując tchnienie wielowiekowej historii.
Jedynym chyba objawem nowoczesności centralnej części Chester jest ukryte między tradycyjnymi budowlami centrum handlowe, które choćby krzyczało i wierzgało, pozostanie niemal niezauważone z zewnątrz. Jako jego ślad dostrzegalny z jakże angielskiej i nienowoczesnej uliczki można uznać całkiem współcześnie przeszklone wejście, jednak same wnętrza są już dwojakie: część galerii jest utrzymana w stylu nowoczesnym, a druga część próbuje być jakby dużo skromniejszą wersją Trafford Centre na miarę Chester. Trzeba jednak dodać, że znajdują się tu naprawdę renomowane sklepy, o których mieszkańcy podobnej pod względem liczby ludności Dąbrowy Górniczej mogą usłyszeć co najwyżej w reklamach telewizyjnych. Mimo zasług na tle marek sklepowych, ukryty konglomerat handlowy swój architektoniczny wpływ na rozwój Chester zaznacza jedynie na mapach Google’a, pozostając skrzętnie otulonym przez ducha dawnej zabudowy miejskiej.
Jednym z ciekawszych objawów minionych wieków jest zaś starożytne Cinema City dla legionistów, czyli pozostałości rzymskiego amfiteatru. Jeśli jednak mam być szczery to spośród słów „pozostałości rzymskiego amfiteatru” rzeczywistość każe zwrócić szczególną uwagę na słowo „pozostałości”. Nie jest to może stricte „nie zostanie kamień na kamieniu”, jednak wyobraźnia musi tu sporo popracować, żeby do tych kilku głazów „dobudować” resztę.
Powagę amfiteatrowych pozostałości próbuje podkreślić bliskość murów okalających centrum miasta. Ich pierwotna, oczywiście niejednokrotnie potem zmodernizowana postać, powstała w czasach rzymskich (miejscowości zakończone członem „chester”, a także „caster” oraz „cester”, mają korzenie właśnie w tym okresie, a fakt, że w nazwie Chester występuje jedynie człon „chester”, podwójnie zobowiązuje).
Chesterskie mury miejskie posłużą mi też jako swoisty pomost historyczny pomiędzy starożytnością a epoką wiktoriańską. Jeśli dodam, że murową obręcz „domknięto” najprawdopodobniej w XII wieku, zasadność przejścia do okresu panowania królowej Wiktorii może wydać się dość wątpliwa. Pomoże mi w tym jednak swoisty „portal historyczny” znajdujący się w miejscu, w którym mury przecinają Eastgate Street – jedną z głównych ulic dawnej zabudowy miasta. Na szczycie bramy, której nazwa z chwilą podania ulicy stała się już chyba jasna, dostawiono bogato zdobiony zegar (Eastgate Clock) z okazji diamentowego jubileuszu właśnie królowej Wiktorii w roku 1897.
Kontynuując przypadkiem rozpoczęty wątek uliczny, w centralnej części Chester znajdują się cztery tworzące krzyż ulice. W miejscu ich łączenia znajduje się Chester High Cross czyli coś na kształt ozdobnego „słupa” pełniącego obecnie funkcję popularnego miejsca spotkań.
To właśnie przy tych uliczkach znajduje się najwięcej charakterystycznych domków z podcieniami (zwanych rows), które nadają miastu niepowtarzalny urok. Dwie z ulic – Northgate Street (prowadząca do bramy północnej) oraz wspomniana wcześniej Eastgate Street – zachwycają nazwową logiką. Dalsza kwestia nazewnictwa ulic nie mogłaby być już aż tak perfekcyjnie oczywista – na zachód biegnie bowiem Watergate Street, a na południe skierowana jest Bridge Street prowadząca – a jakże – do mostu nad rzeką Dee wybudowanego również w czasach rzymskich i później rozbudowanego.
Spacerując murami można natrafić na wiele wież, z których na szczególną uwagę zasługuje wieża Phoenix Tower zawdzięczająca swą nazwę rzeźbie Feniksa. Inne jej „imiona” to Newton Tower czy King Charles Tower, na pamiątkę króla, który z owej wierzy, podobnie jak Władysław Jagiełło ze wzgórza, obserwował potyczkę swej armii w jednej z bitew angielskiej wojny domowej. Z tą tylko różnicą, że Jagiełło wygrał.
Rolę nieco większej wieży na trasie wzdłuż murów pełni zamek, który niczym jin jang łączy w sobie naturę średniowieczną z neoklasycystyczną dobudówką. Również jego funkcje są swoistą mieszanką, jako że obok sądu koronnego znajduje się tu muzeum militarne.
Dla zamku swoistą przeciwwagą z nadwagą jest z pewnością chesterska katedra. Co bardzo miłe i w Polsce raczej niespotykane, na wejściu do katedry każdy odwiedzający jest informowany w wielu językach, że jest tutaj „mile widziany”. Pozostaje mi mieć nadzieję, że mile widziany byłem tam nie tylko z powodu znajdującego się przy wejściu średnio związanego ze sferą sacrum sklepiku z pamiątkami.
Oprócz samego kościoła głównego znajduje się tu wiele pomniejszych budynków, salek czy korytarzy. Jednym z nich był wcześniej wspomniany sklepik, a drugim najzwyczajniej w świecie kościelna kawiarenka, gdzie po mszy/zamiast mszy można wypić kawę czy zjeść sconesy. Ponadto kawiarnia nie znajduje się przypadkiem w żadnej bocznej salce katechetycznej, lecz w sali z pięknymi oknami i sklepieniem, która była na tyle duża, że śmiało zmieściłby się w niej w całości niejeden mniejszy kościół wraz z dzwonnicą.
Kiedy obżarłszy się w kawiarence, spacerowaliśmy w kółko po korytarzach okalających dziedziniec, trafiliśmy wreszcie do kościoła głównego. A faktu, że właśnie się w nim znaleźliśmy, naprawdę nie da się przeoczyć. Jest to bowiem pomieszczenie ogromne i przepięknie zdobione. Doceniwszy jego sześcioboczne sklepienia, ogromne witrażowe okna, ułożone z malusieńkich mozaikowych kwadracików obrazy wielkości całej ściany czy wykonane w „technologii 3D” obłędnie szczegółowe zdobienia w części chóru zrozumieliśmy, dlaczego chesterską katedrę budowano ponad 400 lat.
Muzyczne serce katedry – organy – właśnie wymagają wartych milion funtów by-pasów (a przynajmniej taką kwotę do 2019 roku mają nadzieję zebrać organizatorzy akcji). Czyż to nie wspaniałe, dostać certyfikat za wzięcie pod swoją opiekę pewnej samotnej piszczałki (to zabrzmiałoby bardzo dziwnie, gdybym nazwał to duchową adopcją piszczałki, ale kościelne okoliczności same podsunęły mi to sformułowanie)? Gdyby ktoś nie chciał jednak adoptować metalowej rurki na odległość, zawsze pozostaje mu unikatowa wycieczka na organy (również unikatowo płatna – jej koszt to 300 funtów) wraz z jeszcze bardziej unikatową okazją zagrania na nich „Wlazł kotek na płotek” lub ewentualnie jakichś bardziej ambitnych utworów.
Katedrę można wesprzeć nie tylko za sprawą zbiórki przeznaczonej na rzecz organów. Równie ciekawą albo nawet ciekawszą opcją jest zabawa w Boba Budowniczego przy pomocy wielkiej makiety katedry z klocków Lego. Gra jest bardzo prosta: 1 funt to 1 klocek. W którym z nas nie drzemie w środku dziecko? PS W katedralnym sklepie jest do kupienia model tutejszych organów z klocków Lego.
Warta zaznaczenia jest także odmienna rola jaką pełni tutejsza katedra w porównaniu z jej polskimi odpowiedniczkami. Świadczy o tym już samo logo katedry (jak to, to katedry mają logo?) – to litera C zbudowana z różnych obrazków, takich jak klucz wiolinowy, nuta, kasownik, filiżanka, sztućce, okno witrażowe no i wreszcie krzyż czy ręce złożone do modlitwy.
Na stronie internetowej zaś zakładka „Music and worship” to tylko jedna malutka sekcja tuż obok „Falconry and Gardens” (zaopiekuj się sokołem, potrzymaj na rękach gada, pospaceruj po przykatedralnych ogrodach…), „What’s On” o odbywających się w katedrze wydarzeniach (i nie mam tu bynajmniej na myśli koronki do Bożego Miłosierdzia) czy tajemniczej zakładki ARK. Pozwolę sobie darować wyjaśnianie, dlaczego właśnie tak nazwano tę sekcję, bowiem umieszczone na stronie wyjaśnienie jest raczej średnio uchwytne dla mojego umysłu wyznającego raczej chłodną kalkulację aniżeli efemeryczne doznania. Chyba już się domyślasz, Miły Czytelniku, że dotyczy ona czegoś z pewnością światłego, a tym razem chodzi o wystawę czasową rzeźb nowoczesnych. Po raz kolejny sztuka zawładnęła postem. Przynajmniej wstęp na tę wystawę był darmowy. No żeż chwała Bogu.