Pomimo iż od powszechnej obecności we wszelakich źródłach zbitka „wyspa Kampa” niedługo stać by się mogła związkiem frazeologicznym, Kampa od momentu połączenia ze stałym lądem w południowej jej części, technicznie rzecz biorąc, jest półwyspem. Od Małej Strany niegdyś skutecznie oddzielał ją kanał młyński zwanym Czarcim Potokiem (Čertovka). Nazwa z piekła rodem pochodzić ma podobnież od diabolicznego charakteru mieszkanki domu przy pobliskim placu Maltańskim (Maltézské náměstí). Usposobienie szanownej pani doczekało się zaszczytu imiennego w kontekście potoku w XIX wieku.
Zanim wody potoku zyskały diabelskie moce, napędzały już od średniowiecza młyńskie koła. Na przestrzeni lat mieszkali tu także budowniczowie mostu Karola oraz garncarze, których wyroby zyskały sławę w XVII wieku. Z czasem powstały tu także ogrody i to przede wszystkim z nimi związana jest unikatowa atmosfera Kampy.
O ile bowiem z geograficznego punktu widzenia Kampa nie jest już tworem oderwanym od lądu, o tyle mentalnie nadal pozostaje oderwana od rzeczywistości. W parkowej scenerii czas zdaje się płynąć jakby wolniej i zachęca do bytowania wybitnie różnorodne egzemplarze gatunku zwanego rzeźbą nowoczesną. Nic jednak dziwnego – w samym centrum parku znajduje się muzeum sztuki nowoczesnej, a niektóre eksponaty najwidoczniej dysponują umiejętnościami z „Nocy w muzeum” i pod nieobecność stróża opuściły na trwałe wystawowe mury.
Tak się złożyło, że w kwestii wrażeń wywołanych sztuką nowoczesną, Kampa ma wiele wspólnego z filmami Hitchcocka – zaczęło się bowiem od trzęsienia ziemi spowodowanego szwadronem żółtych pingwinów, a potem było już tylko gorzej (a raczej lepiej – wszak sztuka, a szczególnie ta nowoczesna, powinna wstrząsać mentalnie odbiorców).
Pod postacią żółtego pingwiniego szeregu ulała się żółć mediolańskiej grupie artystów Cracking Art Group, którzy wziąwszy pingwiny jako artystycznych zakładników, zwracają uwagę na nieuchronność postępujących zmian klimatu oraz zwiększającą się konsumpcję plastiku. W roli wykonawcy niemego krzyku środowiska pingwiny wystąpiły przede wszystkim z uwagi na to, że są jednymi z istot, którym topnienie lodowców zaszkodzi dużo bardziej niż przeciętnemu zjadaczowi chleba, który przeczyta o tym w Internecie czy gazecie. Aby dodatkowo umotywować swój przekaz, twórcy z Włoch wykonali pingwiny w całości właśnie z plastikowych butelek. Czemu jednak pingwiny są żółte? Tego nie wie chyba nikt.
Uwzględniwszy skalę rozróby, do jakiej zdolne są cztery pingwiny z Madagaskaru z Kowalskim na czele, 33 żółtych przedstawicieli tego przebiegłego gatunku mają zapewne skłonności nie tylko zapobiec zmianom klimatu, ale także przejąć przy tym przypadkowo panowanie nad światem. Ponadto istnieje zagrożenie, że z pingwinami spiskują także kaczki, ponieważ ich wysłanniczka przysiadła się do pingwinów na rusztowaniu.
Kiedy kontemplowaliśmy to dzieło wizjonerstwa rzeźby nowoczesnej i poznaliśmy już każdy szczegół anatomiczny budowy nowego gatunku pingwina żółtego, zaobserwowałem kabel łączący poszczególne osobniki, niczym taśma (żeby nie powiedzieć: smycz), którą trzymają wczesnoszkolne lub wręcz przedszkolne dzieci, idąc w parach na niektórych wycieczkach. Moje największe artystyczne obawy związane z owym przewodem się potwierdziły – pingwiny są podświetlane.
Tuż obok pingwinów, ale już na stałym lądzie raczkują zaś bobasy, które wyglądają, jakby zamiast twarzy ktoś wmontował im w przednią część głowy podłużną kratkę wentylacyjną.
Artystyczny ojciec trojaczków – David Černý – spłodził także ich dziesięcioro rodzeństwa, które wspina się na praską wieżę telewizyjną. Dzieciaczki zamieszkujące Kampę traktują parkowy trawnik (a w zasadzie już klepisko, uwzględniając liczbę osób, które codziennie pozują do pamiątkowych zdjęć przy rzeźbach) jako kojec od 2008 roku. Są więc o 8 lat młodsze od swoich wieżowych braciszków i siostrzyczek. Pomimo różnic wiekowych, żaden z potomków czeskiego artysty wizualnie nadal nie wybił się jednak ponad wiek niemowlęcy. Parkowe egzemplarze cechuje za to w pewien sposób szlachetniejsze wykonanie, bowiem David Černý urodził je z brązu.
Nasze spacery po lewobrzeżnej części Pragi uświadomiły nam, że wpływy Kampy rozlały się także poza odcinający ją od reszty lądu Czarci Potok. Na kolejny objaw czeskiej mentalności natknęliśmy się pośrodku niewielkiego placu przed muzeum Franza Kafki, na którym dwóch jegomościów oddawało mocz do sadzawki w kształcie konturu ich własnego kraju.
Za uchwycenie tej scenki rodzajowej odpowiada obecny już w niniejszej historii ojciec trzynaściorga dzieci bez twarzy. Przy pomocy rzeźb dwóch mężczyzn olewających własne państwo David Černý świętuje wstąpienie Czech do Unii Europejskiej w 2004 roku. Artystyczny związek przyczynowo-skutkowy jest w tym przypadku kategorią nieosiągalną. Zdaniem twórcy owej sikawki, „sikanie jest przyjemne” i jak przypuszczam czeska akcesja do UE też taka była…
Nie jest niczym dziwnym, że sikający wzbudzają zdecydowanie ambiwalentne uczucia. Ponoć znaleźli się tacy fanatycy, co pili wodę z fontanny. Większość olewa jednak rzeźbiarskie olewanie własnego kraju, co jest postawą iście reprezentatywną dla czeskiego narodu. Ponoć bowiem, jeżeli Czesi w ogóle zainteresowaliby się obrazami pod ich adresem, objawiłoby się to co najwyżej przyznaniem racji oskarżającemu. Kiedy zaś w Czechach wzrosną ceny paliw, czeskie twarze wykrzywiają się od litanii przekleństw.
W opozycji do dominującej olewczości, wystąpili zaś obrońcy godności i honoru ojczyzny, w zawrotnej liczbie 20 osób. Zaplanowali oni ustawkę z dwoma obszczyczechami, jednak ich niecne zamiary zostały pokrzyżowane przez policję. No cóż, najwidoczniej w całych Czechach jedynie 20 narodowcom leży na sercu dobre imię ich kraju. Aż boję się pomyśleć, co by było gdyby nagle przed Zamkiem Królewskim w Warszawie ktokolwiek śmiał obsikać kontury Polski…
Nie samymi rzeźbami karmi się jednak wokołokampowski stan umysłu. Tuż obok przypieczętowania moczem wstąpienia Czech do Unii mieliśmy szansę zmierzyć naszą szerokość w pasie, biodrach, klacie i czymkolwiek tylko chcieliśmy, a okazji ku temu dostarczała jedyna zachowana do dziś praska przeciwpożarowa uliczka na Kampie, powstała w ramach systemu, którego funkcjonowanie było ewakuacyjną odpowiedzią mieszkańców na pożary dotykające miasto w XVI wieku.
Vinárna Čertovka – taką bowiem nazwę nosi ten fragment praskiej sieci komunikacyjnej – jest nie tylko ostatnim zachowanym przeciwpożarowym ciągiem ewakuacyjnym, ale także najwęższą uliczką miasta, mierzącą około 50 cm szerokości. O ruchu kołowym Vinárna Čertovka może więc pomarzyć, a i przemieszczanie się pieszych przez ten wąski przesmyk poddane jest istotnym obostrzeniom. Wprowadzono tu bowiem ruch wahadłowy kierowany sygnalizatorem świetlnym, którego światła są istnym wabikiem turystycznym.
Aby zachować pełną poprawność kodeksu ruchu drogowego, należałoby zaś obok sygnalizatora umieścić dodatkowo znak ślepej ulicy, bowiem przesmyk ten jest w zasadzie przedłużonym gankiem restauracji o zaskakująco pomysłowej nazwie Čertovka. Właściciel knajpy zaprzecza jednak, jakoby przyłożył rękę do instalacji klientogennej sygnalizacji świetlnej. Był to ponoć wymóg praskiego inspektoratu ruchu drogowego, który na drodze do otwarcia lokalu postawił właśnie sygnalizacyjne ultimatum.
Praska najwęższa uliczka nie uzyskała jednak tytułu światowego, bowiem w tym zestawieniu wyprzedziła ją niemiecka Spreuerhofstrasse, która według księgi Guinessa „przepuści” jedynie mierzących maksymalnie 30 centymetrów szerokości.
W kampowej litanii pora na ostatni, ale – naszym zdaniem – najmocniejszy akord, którego powstanie nie miało nic wspólnego ani ze wstąpieniem Czech do Unii Europejskiej, ani z globalnym ociepleniem i plastikowymi pingwinimi rzeźbami. Początki praskiej ściany Johna Lennona sięgają bowiem początku lat 80. ubiegłego wieku.
Po śmierci legendarnego Beatlesa w 1980 roku, anonimowy artysta namalował na murze ogrodów Pałacu Wielkiego Przeora charakterystyczny wizerunek w okularach opatrzony słowami zaczerpniętymi z jednego z utworów Beatlesów. W ślad za nim poszli też inni i wkrótce ściana zaczęła żyć własnym życiem, zyskując więcej warstw niż najbardziej oblegane billboardy. Pacyfistyczną ekspresję potęgował komunistyczny reżim, który w doskonały sposób zadbał o adekwatność i aktualność ściennego przekazu.
Pomimo, iż epoka komunizmu należy już do słusznie minionej przeszłości, wiadomość płynąca z praskiego muru pozostała nadal aktualna i wciąż nie brakowało osób, które choćby na malutkim skrawku tynku chcą wyrazić swoje myśli i uczucia.
17 listopada 2014 roku, w 25 rocznicę Aksamitnej Rewolucji biała farba zamknęła jednak zakryte lennonkami oczy obserwujące życie mieszkańców wolnej już wtedy Pragi. Niekończące się warstwy rysunków i haseł przykryła zaś nawiązująca do tekstu jednego z popularniejszych utworów Lennona gra słowna głosząca: „Wall is over”. W opinii publicznej zabulgotało, a prasa poszukiwała wandali, którzy – o ironio – zamalowali graffiti. Szybko okazało się jednak, że lennonowy blank space to tak naprawdę prowokacja studentów sztuki, którzy za pomocą białej farby postanowili stworzyć na słynnej ścianie miejsce dla nowych artystów. Na efekty nie trzeba było długo czekać, a wymalowane hasło błyskawicznie zostało poprawione na zgodne z przekazem utworu.
Jestem niemal przekonany, że powyższa podróż mentalna przez Kampę i okoliczne smaczki wydaje się być opowieścią na siłę sklejona z poszczególnych, oderwanych od siebie elementów, tylko po to, aby ulepić coś więcej niż kilka oddzielnych opisów poszczególnych miniatrakcji turystycznych. Wszystkie wymienione miejsca i obiekty łączy jednak najistotniejsze w różnorodności ich przekazu wystawianie na próbę zdolności pojmowania szczególnie najbardziej racjonalnych umysłów. Zarówno bowiem, kiedy przeciskaliśmy się przez najwęższą uliczkę Pragi, jak i próbowaliśmy nawiązać nić porozumienia z czeską sztuką nowoczesną, a także dziwiliśmy się piszącym po ścianie ludziom, w naszych głowach, podobnie jak w umysłach poznających dopiero świat dzieci, obijały się setki pytań o cel, sens oraz podobne przyziemne kategorie. W Pradze jednak po prostu nikt nie pyta. Najprawdopodobniej dlatego, że jedyną możliwą odpowiedzą byłoby zapewne: „Bo tak”.
Źródła:
- Branicka M., Ściana Lennona w Pradze. Historia (nie)jednego muralu, http://iloveillustration.pl/sciana-lennona-praga/
- Daszkiewicz A., Kampa – praska Wenecja, http://polki.pl/po-godzinach,kampa-tajemnicza-wyspa-pragi,10428886,artykul.html
- Grygielska P., Sikający (Čurající fontána), http://prawiewszystkoopradze.blogspot.com/2014/01/sikajacy-curajici-fontana.html
- Grygielska P., Ściana Johna Lennona, http://prawiewszystkoopradze.blogspot.com/2013/05/sciana-johna-lennona_19.html
- Lojek V., Praga. Najwęższa uliczka w mieście, http://krajoznawcy.info.pl/najwezsza-uliczka-w-pradze-50539
- Pemberton B., Breathe in! Prague’s narrowest street is so tiny that TRAFFIC LIGHTS have been installed to stop people colliding as they walk down the 19.6in-wide gap, http://dailymail.co.uk/travel/travel_news/article-3282732/Breathe-Prague-s-narrowest-street-tiny-TRAFFIC-LIGHTS-installed-stop-people-colliding-walk-19-6in-wide-gap.html
- Snider A. C., The Penguins at Kampa Park, http://atlasobscura.com/places/the-penguins-at-kampa-park-by-the-cracking-art-group
- Szczygieł M., Zrób sobie raj, Agora, Warszawa 2011
- Tizard W., (tłum. Sikora J.), Spacerem po Pradze. Największe atrakcje miasta, National Geographic Society/Burda NG Polska, Warszawa 2015
- http://atlasobscura.com/places/vinarna-certovka
- http://crackingart.com/en/opera/pinguino/
- http://czechtourism.com/pl/c/prague-kampa-island/
- http://pl.srichinmoy.org/
- http://podroze.onet.pl/ciekawe/vinarna-certovka-prawie-najwezsza-ulica-swiata/sgtyg3v
- http://prague.eu/pl/obiekt/miejsca/128/john-lennon-wall-zed-johna-lennona
- http://prague.eu/en/object/places/1885/statue-the-baby
- http://prague.fm/pl/17918/sciana-johna-lennona/