W naszej manchesterskiej opowieści nadeszła pora na coś dla miłośników zakupów. W położonym na południowy zachód od centrum Manchesteru centrum handlowym Trafford Centre oprócz wydania oszczędności życia, można także przybić piątkę ze sfinksem, plotkując w tym czasie z Tutanchamonem o wpływach orientu na cywilizację europejską, jedząc włoski makaron chińskimi pałeczkami w czasie rejsu dookoła świata.
Cały kompleks już z daleka prezentuje się jak całkiem spore miasto m.in. za sprawą nieogarnionych połaci parkingowych mogących pomieścić 12,5 tys. samochodów i o dziwo już wczesnym środowym popołudniem owe połacie były w ogromnej mierze pełne. Boję się więc pomyśleć, jak wygląda polowanie na miejsce parkingowe w weekendowe wieczory, a sceny, które mogą się tu dziać podczas tak popularnych poświątecznych wyprzedaży mój zdrowy rozsądek woli pozostawić gdzieś między abstrakcyjnymi eksponatami Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Krakowie.
A skoro już o sztuce mowa, to zarówno główne wejście, jak dalsze przejścia (i zapewne także każde drzwi typu „staff only”) mogłyby śmiało konkurować z najlepszymi galeriami sztuki, szczególnie jeśli konkurencję tę rozstrzygać liczbą rzeźb wystających z każdego cokolika czy kolumienki (o kamiennych lwach leżących pod drzewami na trawnikach okalających budowlę już nawet nie wspomnę).
Pomimo jednak, że kolekcja rzeźb jest z pewnością imponująca, to musi z godnością ustąpić miejsca liczbie stanowisk postojowych na parkingu, nawet jeśli uwzględnimy rzeźby będące oznaczeniami damskiej i męskiej toalety.
Idąc dalej tropem dumnej i przytłaczającej liczby miejsc parkingowych, warto nadmienić, że parking pod warszawską Arkadią zdoła pomieścić 4,5 tys. samochodów, zaś liczba sklepów w obu centrach jest zbliżona (około 280). Skoro więc przelewające się przez Arkadię fale zakupowiczów od momentu powstania sklepu w 2004 roku (to naprawdę przełomowa data we współczesnej historii Polski) osiągnęły już poziom zatłoczenia La Rambli w szczycie sezonu turystycznego, to naprawdę boję się pomyśleć, jak wygląda Trafford Centre, gdy nadchodzi ten sądny dzień, kiedy wszystkie miejsca na parkingu się zapełniają…
W okresach przeciętnej częstotliwości odwiedzin, kiedy tłumy kupujących nie zasłaniają jeszcze witryn sklepowych, dało się dostrzec emanujące przepychem wnętrze sklepu. Już na samym wejściu wielkie marmurowe schody i kolumny dobitnie zasugerowały, że nie znaleźliśmy się w byle jakim centrum handlowym, lecz prędzej w wytwornym pałacu arabskiego szejka.
Kiedy już minęliśmy kolumnowy „przedpokój” dotarliśmy do bodaj najbardziej charakterystycznej części Trafford Centre – ogródka restauracyjnego, który jeśli chodzi o wielkość, to zamiast ogródkiem, powinien być raczej parkiem, ale tak naprawdę nie jest ani ogródkiem, ani też parkiem bowiem jest statkiem. Zdaję sobie sprawę z tego, że zapewne ciężko nadążyć za tym dość osobliwym ogródko-parko-statkowym wątkiem przyczynowo-skutkowym, dlatego winien jestem wyjaśnienia. Otóż położone na środku stoliki stwarzają złudzenie pokładu, a poszczególne knajpki usytuowane na dwóch piętrach, tworzą jakby poszczególne poziomu statku. Pośrodku uwagę zwraca imitacja jednego z popularniejszych obiektów luksusowych statków wycieczkowych, czyli basenu, który zgrabnie udaje sadzawka szczodrze obdarowana drobniakami. Całość dopełnia ekran rejsowego kina, na którym jednak zapewne „Rejsu” obejrzeć nie można, a na wypadek, gdyby komuś znudził się film, ponad głowami rozpościera się imitacja rzadko występującego w przyrodzie zjawiska rozgwieżdżonego nieba pokrytego chmurami.
W następnej części kompleksu handlowego znajduje się Chinatown zaaranżowane za pomocą alejki imitującej ciasną chińską uliczkę, a nieco dalej już dużo przestronniejsze zwykłe sklepowe pasaże. Jeśli za zwykłe można uznać imitujące złoto poręcze, imitujące pozłacanie rzeźbione wzory na ścianach, fontanny z rzeźbami imitującymi zapewne dłuto Fidiasza czy Myrona oraz szklany, zaokrąglony sufit imitujący być może tunel kryjący Trasę Toruńską. W ramach niezwykłości wystroju, pojawił się również element patriotyczny – sufitowe malowidła (aż się ciśnie na usta, żeby powiedzieć: freski; Michał Anioł może czuć się zagrożony) przedstawiające Manchester a w zasadzie stronniczą selekcję jego „przemysłobrazów” – Trafford Centre we własnej osobie oraz nie tak dalekie stąd doki.
Gdyby egzotyki było mało, południowy klimat zapewniają palmy umieszczone w donicach z reguły po dwie – niższa ozdabia parter, a druga z pary jest na tyle wysoka, że sięga na aż piętro. Jeszcze ciekawiej robi się tu więc, kiedy w okresie świąt Bożego Narodzenia, wśród tych palm wyrastają nagle zastępy choinek.
A gdyby przepych i ogrom Trafford Centre okazał się niewystarczający, powstała jeszcze peryferyjna część zawierająca głównie sklepy z wyposażeniem wnętrz, wystawę klocków LEGO, która jeśli uwzględnić znajdujący się przy niej sklep, także zyskać może miano „dla domu”, jak również oceanarium, które choćby na siłę, takiego miana raczej nie zyska. Do tej części podróżuje się przebiegającym nad ulicą łącznikiem, którego długość wystarczy opisać, mówiąc, że przecież musi nas wyprowadzić poza obszar okalającego główną część centrum pola parkingowego.
Owa dodatkowa część nie jest w pełni zadaszona, a położona pod gołym i deszczowym niebem alejka między sklepami przypomina raczej przypałacowy dziedziniec, bowiem zgodnie z obowiązującą tendencją także tutaj rzeźb nie brakuje, a i o zacnie zdobioną fontannę też się właściciel postarał.
Na koniec posłużę się magnesową refleksją, która wzbogacona będzie o aspekt narodowo-kulturowy. Nie ma to bowiem, jak pójść do angielskiego centrum handlowego, minąć jego orientalne zakamarki, przybić wreszcie tę piątkę z Tutenchamonem ze wstępu (Sfinks ciągle nie chciał oderwać łap od posadzki) i zawędrować do części Chinatown tylko po to, żeby kupić angielski magnes od Pakistańczyka.