Na początek postawmy sprawę jasno: wbrew nie tak wcale rzadkiej opinii, Szczebrzeszyn naprawdę istnieje i nie lokował go bynajmniej Jan Brzechwa. Drugoplanowy urbanizacyjny bohater wiersza pod tytułem „Chrząszcz” prawa miejskie uzyskał w 1352 roku, co czyni go najstarszym miastem Roztocza. To jednak dopiero tytułowa postać powstałego w XX wieku utworu zapewniła Szczebrzeszynowi należytą, choć niekiedy mityczną rozpoznawalność. Aż nie chce się wierzyć, że według jednej z wielu karmionych historyczną niepewnością teorii, nazwa miasta daleka jest od rozbrzmianej w trzcinie błogości. Jej pochodzenie tłumaczy się kłamliwością „lokalsów”, którą podsumowywano również niełatwym w wymowie zwrotem „szcze brzeszysz”.
„W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”
Artystyczny zamysł umiejscawiający chrząszczowe harce w trzcinach w Szczebrzeszynie właśnie nie jest znany, jednak okazał się on wyjątkowo skutecznym hasłem marketingowym. Podaną przez poetę na tacy strategię promocji miasta zmaterializowano w ramach obchodów 650-lecia miasta pod postacią drewnianego pomnika… konika polnego. Mniejsza jednak o biologiczne szczegóły – smukły pasikonik jest przecież dużo bardziej rzeźbogeniczny niż rozlazły chrząszcz, tym bardziej, że jego artystyczny ojciec – urodzony w Szczebrzeszynie Zygmunt Jarmuł nadzorujący pracę uczniów Liceum Sztuk Plastycznych z Zamościa – sprezentował mu do poetyckiego „brzmienia” skrzypce.
Nawiasem mówiąc jest to już druga odsłona drewnianego oblicza insektowej wizytówki Szczebrzeszyna. Pierwsze broniło się przed czasowym uzębieniem przez szesnaście lat.
A skoro już raz chrząszcz stał się pasikonikiem, kiedy w 2011 roku postanowiono powołać do zesztywniałego życia jego sobowtóra, niezręcznie byłoby się z tego biologicznego qui pro quo wycofywać. Zdobiący plac ratuszowy brązowy pomnik ponownie przedstawia więc brzmiącego skrzypcami pasikonika.
Spod znaku chrząszcza w Szczebrzeszynie są jednak nie tylko luźne rzeźbowe interpretacje, lecz także punkty usługowe. Nie ma to przecież, jak podczepić się pod chrząszczową machinę marketingową.
Stolica Języka Polskiego
Trudno powiedzieć, czy istnieje bardziej polskie słowo niż „chrząszcz” – zlepek czterech dwuznaków i kolejnego wymysłu naszej rodzimej mowy – głoski „ą”. Sam „Szczebrzeszyn” również może poszczycić się czterema dwuznakami. Nie ma więc w sumie nic dziwnego w tym, że miasto to zyskało status Stolicy Języka Polskiego i to bez przeprowadzania konkursu na najlepszego kandydata.
Pomysłodawcą Festiwalu Stolica Języka Polskiego jest urodzony w okolicach Szczebrzeszyna Piotr Duda (to bynajmniej nie kochające literaturę alter ego wieloletniego przewodniczącego „Solidarności”). A zatem na początku było słowo, a właściwie brzechwowski wers, który stał się sześcioletnim już ciałem sterowanym przez mózg całej operacji – Fundację Sztuki Kreatywna Przestrzeń, której dyrektorem jest, jak nietrudno się domyślić, wspomniany już ojciec festiwalu.
Niewielka roztoczańska mieścinka każdego roku na tydzień zamienia się więc w siedlisko pisarzy, poetów, krytyków i – co z perspektywy organizatorów najważniejsze – czytelników. Tegorocznej edycji odbywającej się pod hasłami twórczości Norwida i koronawirusowym znakiem zapytania nie pokrzyżował nawet reżim sanitarny, choć nie obyło się oczywiście bez nawiązań do obecnych „dziwnych czasów”. Trio w składzie: chodząca definicja dowcipu z klasą – Jerzy Bralczyk, dżentelmen języka polskiego – Michał Rusinek oraz prowadzący spotkanie, ale przecież też osobistość sama w sobie – Michał Ogórek okazało się zespołem idealnym do żartobliwego skomentowania „nowej normalności” w ramach rozmowy o dramatycznym tytule: „Język w czasach zarazy”.
Koronawirus nie skradł jednak bynajmniej całego językowego show, które wypełniły przede wszystkim spotkania autorskie, ale też występy teatralne oraz program dla najmłodszych w ramach festiwalowej odnogi o nazwie Mała Stolica Języka Polskiego.
Pozaliteraturowym bonusem okazała się też wystawa twórczości malarskiej, inspirowanej przede wszystkim przecinającą Podlasie – małą ojczyzną autora – rzeką Bug. Szkoda tylko, że podczas gdy kontrolowany klikerami sanitarny limit w miasteczku festiwalowym bez trudu osiągał pandemiczne maksimum, tę niecodzienną wystawę zwiedzaliśmy absolutnie sami. Być może na skromną raczej frekwencję wpłynęło zorganizowanie jej w położonym po przeciwnej stronie ulicy niszczejącym osiemnastowiecznym budynku, którego parter zajmuje obecnie dom pomocy społecznej, a przestrzenie na piętrze poza festiwalowym epizodem wystawienniczym stoją odłogiem, po tym jak wyniosła się stąd działalność edukacyjna, pozostawiając po sobie jedynie pokatedralne ślady na wysłużonej podłodze.
Sądząc po liczbie odwiedzających, śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że Festiwal Stolica Języka Polskiego faktycznie ożywia w Polakach uśpione według statystyk zdolności czytelnicze. W czasie poprzednich pięciu edycji na festiwalowych stoiskach sprzedano 9 500 książek i zapewne tyleż samo (albo nawet więcej) zostało podpisanych przez wizytujące Szczebrzeszyn osobistości. Niezawodne trio covidowych komentatorów przypomniało jednak na wszelki wypadek, że książki nie służą tylko do podpisywania.
Tygiel kulturowy spod znaku chrząszcza
Chrząszcz nie ma dziś lekko. Kolejną odmianą przez metaforyczne przypadki stanie się wersowa podróż przez bogactwo wyznań, które splotły swe losy ze szczebrzeszyńskim rynkiem. A każdy z czterech dwuznaków sławnego tu chrząszcza mógłby być wizytówką innej z religii połączonych symbolicznie głoską „ą”.
Na początek typowo i standardowo: katolicy. Odwróciwszy choćby na sekundę głowę od króla szczebrzeszyńskiego rynku, nie sposób nie dostrzec dwóch potężnych świątyń rozlokowanych pi razy oko po przeciwnych stronach centralnego placu ratuszowego. Spojrzenia kierowane spod chrząszcza na północny-wschód napotkają kościół pod wezwaniem świętego Mikołaja, wzniesiony na początku XVII wieku siłą i środkami władającym wówczas tymi terenami Zamoyskich. Sama parafia, pod wcześniejszą postacią budynkową istniała jednak od końca XIV wieku, ze skromną przerwą na trzynastoletni kalwiński epizod przypieczętowany pożarem z 1583 roku.
Sakralna przeciwwaga rynkowa ulokowana jest po stronie południowej-zachodniej, kilkaset metrów od krawędzi rynku. Obecny kościół parafialny pod wezwaniem świętej Katarzyny Aleksandryjskiej również doświadczył z biegiem lat wielu wyznaniowych „przebranżowień” oraz licznych nieprzyjemności historycznego losu, które miały miejsce również przed wzniesieniem najnowszej odsłony górującej dziś nad ulicą Klukowskiego budowli. Poza niewątpliwymi walorami architektonicznymi, do których doceniania zdecydowanie nie jestem najwłaściwszą osobą, kościelnym (a w zasadzie przykościelnym) ewenementem jest szpital usytuowany w dawnych zabudowaniach klasztornych, które zamieniły krzyż na laskę Eskalupa jeszcze za czasów Księstwa Warszawskiego.
Prawdziwą perełką na sakralnym szczebrzeszyńskim szlaku jest – uwaga, uwaga – najstarsza cerkiew w Polsce. Stan świątyni pod wezwaniem Zaśnięcia i Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny po licznych wojennych zniszczeniach aż do roku 2010 nie wykazywał się jednak należną temu statusowi prezencją. Dopiero gruntowna renowacja, za którą nadzorująca prace diecezja lubelsko-chełmska została nagrodzona „Laurem Konserwatorskim” przyznawanym za najlepiej odnowione zabytki w regionie, przywróciła budowli dawną świetność, którą podziwiać można także od wewnątrz. A skoro to – powtórzmy, bo choć budynek jest już odnowiony to nadal wygląda skromnie i niepozornie – najstarsza cerkiew w Polsce, to niechaj padnie tu data jej powstania: żartowałem – historycy, jak to zwykle w tego typu przypadkach bywa, nie są zgodni i możemy jedynie przypuszczać, że budowla została wzniesiona około roku 1560.
Jakże oryginalny los spotkał natomiast szczebrzeszyńską synagogę – drugie życie otrzymała ona poprzez swoistą reinkarnację, po której narodziła się z wojennych zgliszcz do pełnienia funkcji Miejskiego Domu Kultury.
Dopełnieniem brutalnej historii okolicznych Żydów jest położony w pobliżu kirkut uznawany za największe zbiorowisko macew nagrobnych na Lubelszczyźnie. Pomimo drugowojennej dewastacji, na tym coraz skuteczniej przejmowanym przez ekspansywną naturę terenie przetrwało około czterystu nagrobków, które sugerują jednak dogłębną redefinicję słowa „przetrwanie”. Miejsce to sprawia wrażenie zapomnianego do tego stopnia, że nie brzmią tu nawet te legendarne chrząszcze. Wiele macew jest poprzechylanych, powalonych lub nawet zapadniętych w ziemię do tego stopnia, że przypadkowo zdarzało nam się przejść po czyimś grobie…
Swoją drogą, obszar Szczebrzeszyna w okolicy kirkutu to istne siedlisko fotogenicznych perełek, które charakterem swym nawiązują do cmentarnych alei spokoju lub wręcz zapomnienia.
Szczęśliwy czas liczy
Być może gotów byłbyś pomyśleć, Miły Czytelniku, że wszystko, co w Szczebrzeszynie dotyczy turystyki, kręci się wokół wymęczonego pozowaniem do tysięcy zdjęć chrząszcza vel pasikonika. Bynajmniej. Nową kategorię skojarzeń z miastem – tym razem zupełnie niezwiązaną z insektami – od dwóch lat pielęgnuje Pan Leszek Marek Duda. Chemik z zawodu, dawniej właściciel firmy transportowej aż wreszcie zegarmistrz-amator i wieloletni kolekcjoner o wyjątkowo wąskiej specjalizacji. Umieszczona tuż za drzwiami wejściowymi szczebrzeszyńskiego Muzeum Starych Zegarów tabliczka informacyjna precyzyjnie podaje, że w skład prywatnej ekspozycji wchodzą „zegary wahadłowe wiszące, czyli ścienne – wyłącznie typu szwarcwaldzkiego”, a ich cechą charakterystyczną jest „mechanizm metalowo-drewniany (pierwotnie całkowicie drewniany) z napędem łańcuszkowym (początkowo sznurowym) i ciężarkami (tzw. wagami)”.
Choć w barwnym życiorysie Pana Leszka nie doszukaliśmy się epizodu marketingowego, sztukę zabiegania o klienta zdaje się on posiadać w małym palcu. Wystarczy bowiem dosłownie kilka kroków, aby spod sztandarowej szczebrzeszyńskiej atrakcji – chrząszczoselfie – przenieść się do rozcykanego świata… zamościanina. Tak, Pan Leszek na codzień mieszka w pobliskim Zamościu, jednak – jak sam przyznaje – nie chcąc dusić się w muzealnym ścisku – postanowił wyjść ze swoją pasją do ludzi właśnie tam, gdzie chrząszcz brzmi w trzcinie i jak dotąd skutecznie zagłuszał tym działalność ekspozycyjną. Lokalne władze dodatkowo przyczyniły się do nadania powagi umuzealnieniu Szczebrzeszyna, przeznaczając na ten cel przestrzeń w miejskim ratuszu i to z osobnym wejściem wprost z miejskiego rynku.
A było z czym wychodzić do ludzi: gromadzona od 1975 roku kolekcja liczy dziś około 350 zegarów, jednak Pan Leszek skromnie przyznaje, że gdyby ratuszowe sale wystawowe w niewyjaśnionych okolicznościach uległy niezbyt gwałtownemu rozszerzeniu przestrzennemu, uzyskana w ten sposób powierzchnia ścienna też nie pozostałaby pusta. Aż nie chciało nam się wierzyć, że tak pokaźne zbiory, będące efektem wieloletnich podróży i penetrowania targów staroci zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami, przez 43 lata mieściły się w domu Pana Leszka.
Stan techniczny większości zegarów wymusił jednak na właścicielu zegarmistrzowskie samouctwo i obecnie dumny zegarowy kustosz ocenia, że ta „większa połowa” jego cykających dzieci wciąż jest na chodzie, a pozostałe, przy odpowiednich staraniach, też mają jeszcze szanse „pójść”. Techniczne niedomagania przy odrobinie wyrozumiałości da się jednak wytłumaczyć – wszystkie historyczne egzemplarze oryginalnej produkcji typu szwarcwaldzkiego w ludzkich realiach już dawno przeszłyby na zasłużoną emeryturę.
Dzieje zegarów szwarcwaldzkich sięgają jednak dużo dalej, bowiem zapoczątkowane zostały w połowie XVII wieku, kiedy to sprytni szwarcwaldczycy odwzorowali w kameralnych warunkach istniejące już wówczas od ponad dwustu lat zegary wieżowe, konstruując pierwszy na świecie mechaniczny zegar domowy. Początkowo upływ czasu wyznaczał w nich kolebnik, który – jak sama nazwa wskazuje – kolebał się na boki.
Kolebnikowe kolebanie po około stu latach musiało jednak uznać wyższość wahadła, które na dobre wprowadziło zegary typu szwarcwaldzkiego na fabryczne salony. Ocenia się nawet, że pod koniec wieku XIX, który śmiało określić można złotym wiekiem w historii zegarów szwarcwaldzkich, produkowano nawet milion bezwzględnych czasomierzy rocznie.
A ponieważ mechanizm odmierzania godzin i lat, jak już ustaliliśmy, w tamtym momencie rozwoju techniki był jedyny słuszny, uwagę konsumentów przyciągnąć mogły jedynie walory estetyczne. To właśnie one zmusiły Pana Leszka do przeprowadzenia żmudnej i szczegółowej klasyfikacji zgromadzonych eksponatów.
Najmłodszy z prawowitych zegarów szwarcwaldzkich liczy zaś sobie około stu lat, co ma bezpośredni związek z zakończeniem produkcji wskutek wybuchu pierwszej wojny światowej. Nie byliśmy w stanie uwierzyć, że nawet Pan Leszek nie umiał jednak wskazać tego emerytowanego juniora.
A gdyby ktoś nie wiedział, o co chodzi Panu Leszkowi z jego hobby, przełóżmy tę kwestię na przemawiające już chyba do wszystkich pieniądze. Zegar do remontu można zdobyć za kwotę około 200-300 złotych, jednak egzemplarz w stanie muzealnym ociera się już o tysiąc złotych. Zegarowy dziadek na sznurkach to zaś równowartość, jak ocenił Pan Leszek, „małego samochodziku”, który ewentualnie „może być trochę używany”. Resztę matematycznych wyliczeń i przekładów na dobra bardziej powszechne niż zegary typu szwarcwaldzkiego pozostawiam w charakterze blogowej pracy domowej.
[czas na obliczenia]
Bez względu na to, czy zwykli śmiertelnicy za gotówkę uzyskaną w wyniku sprzedaży szczebrzeszyńskiej kolekcji zegarów zakupiliby willę z basenem czy luksusowy samochód, jestem przekonany, że dla Pana Leszka mieści się ona w kategorii „bezcenne”.
Sądząc po księdze gości, która po dwuletniej działalności muzeum jest już opasłym tomiszczem, zegarowa przeciwwaga chrząszcza przyjęła się w Szczebrzeszynie z powodzeniem. Jak przyznaje dumny Pan Leszek, odwiedza go szerokie spektrum gości: od przedszkolaków do profesorów uczelnianych. Sam kustosz jest zaś właściwym człowiekiem na właściwym miejscu – czy kolekcja starych zegarów mogłaby mieć lepszego opiekuna niż Pana Leszka, który do tego stopnia ukochał sobie zegarową muzykę, że spędzając noc w tak zwanej „dziczy”, musiał spać z uchem na ręcznym zegarku, żeby tylko zagłuszyć nieznośny pisk ciszy?
Szczebrzeszyńskie za i przeciw
Mimo zakrojonej na szeroką skalę zegarowej ofensywy, parafrazując popularne ostatnio w sieci hasło, można by rzec: „chrząszcza nie wydłubiesz”. Szczebrzeszyn jest, był i będzie chrząszczowym eldorado, co przypieczętowują plany zapewnienia insektowym grajkom towarzystwa w postaci pseudodziękczynnego pomnika poświęconego ich literackiemu ojcu. Co jak co, ale należy mu się, jak… trzcina chrząszczowi. Zastanawia mnie tylko, dlaczego śladami roztoczańskiego grodu chrząszcza nie podąża dziś Pszczyna, do której przecież wyemigrował następnego dnia bohater brzechwowego wiersza.
Źródła:
- Bielesz M., Najstarsza cerkiew w Polsce, http://lublin.wyborcza.pl/lublin/1,35637,6883235,Najstarsza_cerkiew_w_Polsce.html
- Gaudnik T., W Szczebrzeszynie powstanie pomnik Jana Brzechwy, http://szczebrzeszyn.info/aktualnosci/?p=16407
- Huber I., Krótka historia najsłynniejszego polskiego chrząszcza, http://e-polish.eu/blog/krotka-historia-najslynniejszego-polskiego-chrzaszcza/
- Kapecki J., Lisowska M., Historia kościoła i klasztoru p.w. św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Szczebrzeszynie, http://swkatarzyna.zamojskolubaczowska.pl/historia-kosciola-i-klasztoru-p-w-sw-katarzyny-aleksandryjskiej-w-szczebrzeszynie/
- Kowalczyk P., Szczebrzeszyn – cerkiew Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy, http://teatrnn.pl/leksykon/artykuly/szczebrzeszyn-cerkiew-zasniecia-przenajswietszej-bogurodzicy/
- Kruszyńśka A., Agnieszka Knyt: Dr Zygmunt Klukowski miał dużą potrzebę utrwalania odchodzącego świata, http://dzieje.pl/wywiady/agnieszka-knyt-dr-zygmunt-klukowski-mial-duza-potrzebe-utrwalania-odchodzacego-swiata
- Niderla-Kudach A., Muzeum Starych Zegarów w Szczebrzeszynie, http://radiozamosc.pl/wiadomosci/7659,muzeum-starych-zegarow-w-szczebrzeszynie
- Nowak B., Szczebrzeszyn: Tajemnice starych zegarów, http://kronikatygodnia.pl/wiadomosci/12335,szczebrzeszyn-tajemnice-starych-zegarow
- Pomarański W., W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie, http://gazetagazeta.com/2018/02/w-szczebrzeszynie-chrzaszcz-brzmi-w-trzcinie/http://gazetagazeta.com/2018/02/w-szczebrzeszynie-chrzaszcz-brzmi-w-trzcinie/
- Prusicka-Kołcon E., Wzgórze zamkowe. Szczebrzeszyn, http://zabytek.pl/pl/obiekty/szczebrzeszyn-wzgorze-zamkowe
- Szymańska E., W Szczebrzeszynie polszczyzna brzmi szczególnie przyjemnie, http://zaiks.org.pl/1011,196,w_szczebrzeszynie_polszczyzna_brzmi_szczegolnie_przyjemnie
- http://lublin112.pl/szczebrzeszyn-ma-nowy-pomnik-chrzaszcza-w-piatek-odsloniecie/
- http://mdk.szczebrzeszyn.pl/asp/pl_start.asp?typ=14&menu=89&strona=1
- http://mikolaj-szczebrzeszyn.pl/historia-parafii/
- http://radio.lublin.pl/2018/08/nowe-muzeum-i-stare-zegary/
- http://radio.lublin.pl/2019/02/w-szczebrzeszynie-stanie-pomnik-jana-brzechwy/
- http://stolicajezykapolskiego.pl/poczatek/
- http://stolicajezykapolskiego.pl/program-glowny/
- http://stolicajezykapolskiego.pl/slowo-kuratorki/
- http://stolicajezykapolskiego.pl/wystawa/
- http://szczebrzeszyn.info/artysci.html
- http://szczebrzeszyn.info/gmina/zabytki/cerkiew/
- http://szczebrzeszyn.info/gmina/zabytki/kirkut/
- http://szczebrzeszyn.info/gmina/zabytki/synagoga/
- http://szczebrzeszyn.pl/2014/12/historia-miasta/#more-6670
- http://szczebrzeszyn.pl/2018/07/muzeum-starych-zegarow/
- http://zamosc.naszemiasto.pl/top-10-atrakcji-w-szczebrzeszynie-te-miejsca-trzeba/ga/c4-4605529/zd/31406799
- http://zamosc.naszemiasto.pl/top-10-atrakcji-w-szczebrzeszynie-te-miejsca-trzeba/ga/c4-4605529/zd/31406809