„Drogi na Litwie są dobre, dobrze oznakowane, a warunki podróżowania nie różnią się od polskich, można więc polecić ten sposób transportu” – takie oto peany na temat litewskiej infrastruktury drogowej wyczytaliśmy w przewodniku. O ile w ogóle za nobilitujące można uznać porównanie do polskich realiów komunikacyjnych. Pierwsze pokonane po przekroczeniu granicy kilometry przekonały nas jednak, że porównanie litewskich warunków drogowych do polskich standardów było wręcz krzywdzące. I to bynajmniej nie dla litewskich.
Litwa to kraj, który dołączył do Unii Europejskiej wraz z Polską. Kiedy przemierzaliśmy Litwę wzdłuż i wszerz, a czyniliśmy to nieuchronnie z wykorzystaniem litewskich dróg, kwestionowaliśmy to pamiętne wydarzenie sprzed ponad dekady. Tak, wiem – przecież Litwa to nie Afryka, przecież to wciąż komunikacyjna i drogowa cywilizacja, choćby i znajdowała się na wschodzie Europy. Jakim jednak prawem to o polskich drogach mówi się, że są aż tak złe?
Kolejny głos w tej komunikacyjnej narracji zabierały liczne relacje, według których do naszej frustracji nad zastanym chaosem komunikacyjnym, należałoby dołożyć nadgorliwość funkcjonariuszy litewskiej drogówki. Jeśli wierzyć opowieściom, Litwini na drogach są karni i posłuszni, jak baranki, a policjanci prawdopodobnie w ogóle nie sypiają, bowiem całe swoje życie najchętniej przeznaczyliby na egzekwowanie precyzyjne wyznaczonych przepisów drogowych. A skoro w ich przyczajone patrolowe objęcia mógłby wpaść kierowca z zagranicy (i to nie byle jakiej – relacje polsko-litewskie wciąż naznaczone są przecież piętnem zgorzkniałej niechęci), to z pewnością gotowi byliby zakwestionować choćby i poziom natężenia światła w reflektorach.
Wizja połączenia precyzyjnych przepisów z drobiazgowym ich egzekwowaniem skutkowała oczywistymi wnioskami: trzeba będzie uważać, żeby nie podpaść. Przed wyjazdem dokonaliśmy więc szczegółowego przeglądu oświetlenia, zabraliśmy wszelkie wymagane prawem wyposażenie samochodu, a po przekroczeniu granicy, jako odpowiedzialny za koło kierownicze, natychmiast począłem wypatrywać tych metalowych przydrożnych żandarmów z czarnymi cyframi czerwonej obwódce.
Jakież było jednak moje zdziwienie, kiedy zorientowałem się, że wraz z minięciem powitalnej tabliczki Republiki Litewskiej, z pola widzenia zniknęła w zasadzie wszelka drogowa infrastruktura towarzysząca. Całe szczęście, że asfalt pozostał, choć i ten, sądząc po jego stanie, na drodze tuż za dawnym przejściem granicznym Ogrodniki-Lazdijai nie zabawi już długo.
Niby przeczytałem na unijnych stronach szczegółowe informacje o ograniczeniach prędkości na Litwie, które – co ciekawe – w przypadku autostrad i dróg szybkiego ruchu wprowadzają rozróżnienie na porę zimową i letnią. Cóż jednak po teoretycznym przygotowaniu, skoro przy litewskich drogach z rzadka pojawia się choćby znak obwieszczający dozwoloną prędkość, a kluczowych dla ruchu międzymiastowego oznaczeń terenów niezabudowanego i zabudowanego próżno szukać w ogóle. Pierwsze kilometry po litewskich drogach pokonywaliśmy więc, zastanawiając się co jest miastem, a co nie, podczas gdy wskazania prędkościomierza dość płynnie wahały się pomiędzy 50 km/h a 90 km/h.
Często zdarzyło się, że tabliczka z nazwą miasta obwieściła nam wjazd na teren zabudowany składający się maksymalnie z kilkunastu gospodarstw, jednak nikt owego sygnału nie zamierzał odwoływać, chociaż od dobrych kilku kilometrów po błyskawicznym minięciu przydrożnej mieścinki, żadne objawy zabudowań nie towarzyszyły już naszej podróży. Podróżowaniu po Litwie, a warto nadmienić, że po litewskich alejach komunikacyjnej niepewności przemierzyliśmy kilka tysięcy kilometrów, towarzyszyła więc dość spora doza samointerpretacji połączona z obawą, czy aby na pewno w tym samym nurcie przepisy definiowałby „pan władza”, który przecież miał tu czyhać za każdym zakrętem.
No właśnie – „pan władza”. O dziwo, chociaż jeździliśmy nocą i dniem, autostradami i opłotkami, w miastach i po terenach absolutnie bezludnych, nie spotkaliśmy ani jednego policyjnego patrolu. Nie zasłużyliśmy także na żadną fotoradarową pocztówkę z wakacji, a i przed tym nas mocno przestrzegano. Przy litewskich drogach dostrzegliśmy wprawdzie całkiem sporo prędkościomierzowych reliktów przeszłości, jednak najprawdopodobniej smętne szare aparaciki wyszły już z użycia, chociaż wciąż zdobią przydrożne pasy zieleni. Nowoczesne systemy pomiaru prędkości, którymi systematycznie straszy się Litwinów, montowane są zaś niespiesznie. Mimo wszystko zmuszeni jesteśmy przyznać, że faktycznie zdarza im się zaistnieć: w czasie litewskiej objazdówki natknęliśmy się na jeden gęsto oznakowany odcinkowy pomiar prędkości oraz kilka aparatów pomiarowych rodem z XXI wieku. Być może załapaliśmy się nawet, jako bohaterowie drugiego planu, na zdjęciu pewnego Litwina pędzącego przez wileńskie skrzyżowanie w asyście silnego błysku flesza jednego z takich urządzeń.
A jakie drogi na Litwie najlepiej wybrać? Chciałoby się oczywiście powiedzieć: autostrady, jednak tych jest tu, jak na lekarstwo. Naszym udziałem stała się podróż jedynie jedną z nich – za to biegnącą niemal przez całą szerokość kraju: od Wilna aż po Kłajpedę. Warto jednak zasiać w tym miejscu ziarno niepewności, które niechaj wykiełkuje wnioskiem, że Polacy i Litwini dalecy są od porozumienia w kwestii tego, co godzi się nazywać autostradą. O ile w Polsce przyznanie budowlanym, przeważnie opóźnionym wypocinom drogowców miana autostrady obwarowane jest szeregiem precyzyjnych wymogów, na Litwie do tytułu najważniejszej z dróg zdaje się pretendować każda byle dwupasmówka. Odpuśćmy już nawet wywołującą w Polsce mdłości dyskusję o przydrożnych ekranach, które na Litwie ani na ułamek sekundy nie przesłoniły nam mijanych krajobrazów. Długie rozbiegowe pasy dojazdowe czy brak skrzyżowań na polskich autostradach i ekspresówkach należałoby jednak uznać za błogosławieństwo, szczególnie jeśli po drugiej stronie zestawienia znajdą się standardy litewskie, według których od czołowej autostrady A1 wprost uwielbiają odchodzić dołączone pod kątem prostym odjazdy kończące się za kilka metrów w… przydrożnym polu. Kiedy więc polscy prawodawcy deliberują nad tym, czy aby na pewno ekran dźwiękoszczelny, pas zieleni i siatka ochronna to wystarczające zabezpieczenie, z litewskiej „autostrady” odbić można bezproblemowo, o ile oczywiście zdąży się zauważyć kompletnie nieoznakowany odjazd, a hamulce zdadzą egzamin, pomimo braków w pasach odjazdowych na wytracenie prędkości. Kolejnym sprawdzianem dla litewskich kierowców jest też włączanie się do autostradowego krwiobiegu z prawie nieistniejących pasów rozbiegowych, które zdaje się być idealną praktyczną definicją sformułowania „teraz albo nigdy”.
Na koniec warto jeszcze dodać, że litewscy kierowcy zdają się świetnie odnajdywać w tym drogowym chaosie. Niejednokrotnie bowiem, kiedy wreszcie dostrzegliśmy znak obwieszczających ograniczenie prędkości i dostosowaliśmy się do jego wskazań, na pasie w przeciwnym kierunku tworzył się korytarz upustu prędkościowych emocji dla tych Litwinów, którym należą się słowa uznania ze względu na fakt, iż tego Polaka-snuję to jedynie zwymyślali zza kierownicy podczas wyprzedzania. Często mijały nas też radiowozy policyjne, które, jak gdyby nigdy nic, były potem wyprzedzanie przez zwykłe osobówki. A skoro my jechaliśmy zgodnie z górną granicą ograniczenia, to znaczy, że radiowozy nas wyprzedzające ją przekraczały, a pojazdy wyprzedzające wyprzedzające nas radiowozy – tym bardziej.
Źródła:
- Litwa, Łotwa i Estonia, Krawczyk A. (red.), Wydawnictwo Helion, Gliwice 2014
- http://ec.europa.eu/transport/road_safety/going_abroad/lithuania/speed_limits_pl.htm