Tytułem wstępu wyobraźmy sobie pewną scenkę rodzajową: dawno dawno temu, za Tatrami, za lasami, w pewnej nie tak odległej krainie zwanej przez (jakże nielicznych) rdzennych mieszkańców Słowacją, na brzegach Dunaju doszło do spotkania dwojga ludzi. Idący z południa Brat, stanąwszy na brzegu ujrzał po przeciwległej stronie piękną Sławę. I choć zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, miłość ta nie mogła stać się faktem, ponieważ dzieliła ich wartka i niezmiernie szeroka rzeka. Niedoszli kochankowie nie poddali się jednak i wspólnymi siłami wybudowali most, by ziścić swoje marzenia o wspólnej przyszłości. Widok Brata i Sławy biegnących w swoje objęcia stał się przekazywanym z pokolenia na pokolenie zarzewiem słowackiej tożsamości narodowej. Miasto, w którym zakwitła miłość kochanków, nazwano od ich imion Bratysławą, a na pamiątkę tego wydarzenia, na wzniesionym przez parę moście wybudowano wielki spodek, z którego sprawowali pieczę nad słowacką krainą przed długie lata…
Alternatywny bieg wydarzeń mówi natomiast o nieznanym czwartym bracie Lecha, Czecha i Rusa – Słowaku, który chcąc rozsławić swą krainę, wybudował wielki latający spodek na pylonie mostu, zamiast uganiać się za jakimś orłem.
Każda z tych wymyślonych przeze mnie na poczekaniu legend brzmi absolutnie irracjonalnie, choć przyznam, że gdybym pierwszą z nich przeczytał tuż po legendzie o Warsie i Sawie, nawet byłbym w stanie w nią uwierzyć (o ile w ogóle można wierzyć w legendy).
Niemniej jednak, rzeczywistość nie dostarcza żadnych sensowniejszych powodów, dla których na szczycie pylonu mostu SNP (Slovenského národného povstania) wybudowano coś na kształt gigantycznego metalowego placka. Może ktoś wpadł na taki pomysł dlatego, że to jedyny pylon tego mostu i trzeba było go uhonorować? A może dlatego, że to najdłuższy na świecie most, który ma jeden pylon i jedno przęsło zarazem?
Aby tym bardziej udokumentować nowatorskość metalowego placka i ogólnie całokształtu konstrukcji, początkowa nazwa została w wyniku głosowaniu rady miasta zmieniona na Nový most. W 2012 roku, oficjalnie powrócono jednak do nazwy oddającej hołd słowackiemu powstaniu narodowemu.
Właściciele znajdującej się w metalowym placku restauracji, zamiast Mostu SNP, preferują natomiast zgrabną nazwę: UFO Bridge. Sama restauracja opisuje zaś swą działalność hasłem: UFO watch.taste.groove.
„Znajdź się wśród gwiazd, dotknij nieba i skosztuj świata smaków na szczycie Bratysławy” – choć to tylko pierwsze (luźno tłumaczone) zdanie z opisu na stronie restauracji, to wystarczająco daje znać, że „Macdonald” to to nie jest. Świadczy o tym także fakt, że byle przechodzień i o byle jakiej porze wolnych miejsc tam nie znajdzie. Zdecydowanie lepiej zarezerwować wcześniej stolik (rezerwując w piątek, mieliśmy problem ze znalezieniem dwuosobowego stolika na niedzielę i to nie wieczorem, lecz wczesnym popołudniem).
Mimo problemów z rezerwacją, w końcu także i dla nas nadszedł ten czas, aby „sięgnąć gwiazd”. Udaliśmy się więc obskurną pieszo-rowerową kładką położoną poniżej poziomu ulicy na moście SNP na ten brzeg Dunaju, na którym Bratysławy w zasadzie nie ma.
Na końcu wędrówki, naszym oczom ukazała się równie obskurna budka przypominająca raczej pierwszą lepszą stróżówkę pana Mieczysława na budowie, aniżeli przedsionek najsławniejszej restauracji w mieście. Wewnątrz zaś, zamiast pana Miecia, zza ekskluzywnego biureczka witała nas żywa reklama Schaumy i Maybelline w jednym. Jak już oboje połamaliśmy sobie języki (ja, usiłując jak najwyraźniej wymówić nazwisko, na które była rezerwacja i recepcjonistka, próbując odczytać to nazwisko, które miała wpisane na tę godzinę – na szczęście się zgadzały), mogliśmy wreszcie przejść przez bramkę niczym w warszawskim metrze, by zaczekać na upragnioną windę na „szczyt Bratysławy”.
Podczas jazdy na górę, na monitorku w kabinie puszczano nam urywki podniebnych przysmaków, które za chwile miały na nas czekać na talerzach (oby nie latających). Zanim jednak nasze kubki smakowe udały się w międzygalaktyczną wyprawę, czekała nas kolejna recepcjonistka, która zaprowadziła nas do stolika („pani z dołu” i „pani z góry” co jakiś czas zamieniają się miejscami, co jak mniemam, jest miłym akcentem szczególnie dla tej z nich, która przebywa akurat na ziemskim wygnaniu).
Wystrój sali był co najmniej ekscentryczny, choć przypuszczam, że właścicielom restauracji dużo bardziej przypadłoby do gustu określenie: kosmiczny. Plastikowe przezroczyste krzesła i futurystyczny bar zdecydowanie kontrastowały ze starymi książkami, którymi udekorowano parapety wielkich panoramicznych okien. Kilka dni temu takie same książki wyrzuciliśmy na makulaturę (cholera, a dzięki nim mogliśmy otworzyć restaurację).
O klimat panujący w restauracji mogłyby zadbać głośniki umieszczone co drugie okno, czyli niemal nad każdym stolikiem. Szkoda tylko, że nie działały, a muzyka dobiegała nieśmiało z jakiegoś, gdzieś z rejonów baru. Emanowały za to futurystycznością wpisując się idealnie w klimat restauracji.
Wystrój UFO dopełniała rzeźba Paparazziego, znanego do tej pory ze Starego Miasta. Wychylał się on zza rogu ulic Radničnej i Laurinskiej, ozdabiając ogródek restauracji o zaskakującej nazwie Paparazzi. Po jej zamknięciu, Red Monkey Group, będąca właścicielką obu restauracji, zadecydowała o przeniesieniu sławnej rzeźby.
Choć o samym wystroju wiele można powiedzieć zarówno „za”, jak i „przeciw”, to widok, jaki rozpościera się z okien (w zasadzie zamiast ścian są tam same okna) jest absolutnie wart czekania wśród Ziemian na swoją kolei na międzygalaktyczną podróż. UFO, dzięki swojemu położeniu na przeciwległym niż większa część Bratysławy brzegu Dunaju, pozwala zobaczyć najważniejsze zabytki i panoramę miasta z innej niż gdziekolwiek indziej perspektywy. Wieża widokowa na zamku, Michalska Brama czy choćby wieża znajdująca się na szczycie wzgórza Kamzík nie były naszym zdaniem aż tak zachwycające.
Podziwianie zaskakujących widoków raz na jakiś czas przerywali wyjątkowo zaskakujący kelnerzy. Z reguły działają w parach, aby potęgować efekt zaskoczenia. Najpierw zaskoczyli nas tym, jak szybko potrafili położyć nam na kolanach serwetki. Potem zaskoczyli nas tym, jak szybko jedzenie pojawiło się na stole, aż w końcu tym, jak szybko zniknęły z niego talerze, gdy tylko odłożyliśmy sztućce.
Koniec końców jednak to my zaskoczyliśmy ich, zamawiając „tak mało” (trzydaniowy obiad z deserem pozbawiłby nas funduszy na resztę pobytu).
No dobrze, ale skoro o restauracji mowa, to czas w końcu odstawić na bok wystrój i widoki, by wspomnieć wreszcie o kuchni, która przybrała tutaj iście kreatywną i odważną formę. Kucharze, niczym artyści, kreują poszczególne dania, łącząc z pozoru absurdalne i niepasujące do siebie elementy. Dodatkową atrakcją jest też unikatowa kompozycja potraw na talerzu.
Karta jest bardzo krótka i obok kuchni lokalnej (mocno zmodyfikowanej), zawiera także dania śródziemnomorskie i azjatyckie. Dostępnych jest wiele opcji menu degustacyjnego zależnych, a jakże, od zasobności portfela.
Równie powalającym dziełem sztuki są bez wątpienia desery. Także tutaj nie byłbym sobą, gdybym powstrzymał się od ich uwiecznienia.
W przerwie między podróżą od jednej galaktyki smakowej do drugiej, przychodzi też czasem konieczność oddania się sprawom raczej przyziemnym. Toalety w UFO są chyba jeszcze bardziej kosmiczne niż cała reszta razem wzięta. Miejsce pisuarów zajęły wcale nie tak galaktyczne, ale z pewnością nowatorskie wiaderka. To, co natomiast wzbudza podziw i opóźnia powrót do stolika, to widok, tym bardziej, że tutaj stoi się centralnie na wprost gigantycznej szyby. Również kabina wyposażona jest w prywatne okno okraszone napisem „Enjoying the view?”.
Na wypadek, gdyby ktoś niedostatecznie „enjoy the view” w toalecie i w sali, na samym szczycie wieży znajduje się taras widokowy. Potęguje on kosmos doznań, jako że poza widokiem cieszącym zmysł wzroku, oddziałuje tam też niemiłosierny wiatr drażniący zmysł równowagi.
To właśnie na tarasie, z którego to widok na jakże odległą planetę Ziemię robi największe wrażenie, UFO pęka z dumy nad członkostwem Światowej Federacji Wielkich Wież (World Federation of Great Towers). I choć jest ono najniższą budowlą w tym zacnym gronie (a do następnej w zestawieniu Blackpool Tower brakuje mu aż 63 metrów) hasłem „najniższe z najwyższych”, próbuje pokazać, że UFO przewyższa duchem wszystkie pozostałe wieże razem wzięte.
Te atrakcje widokowe dla przybywających bezpośrednio z Ziemi płatne są 7,40 euro (z góry), dla klientów restauracji są zaś darmowe. Bratislava Card upoważnia do zakupu biletów tańszych o 25% oraz do 10% zniżki na zamówienia.
Koniec końców restauracja jest bardzo wystawna, a kuchnia zdecydowanie niepowtarzalna, choć myślę, że nie wszystkim przypadnie do gustu, zarówno ze względu na stosunek ceny do ilości, jak i eksperymentatorstwo kucharzy. Chociaż restauracja UFO szczyci się także kuchnią rodzimą, to jest to co najwyżej wariacja na temat, choć jak najbardziej smaczna. To, co jednak przyciąga tutaj turystów, a także duże grupy zorganizowane (tuż obok nas siedziała grupa sportowców w dresach – wyglądali komicznie wśród obsługującego ich tłumu „wystawnych” kelnerów), to z pewnością niepowtarzalny widok, dla którego warto tutaj choćby napić się herbaty, a i ona nie jest tu podawana w banalny sposób.
Z pewnością byłoby to też idealne miejsce dla legendarnych czy wręcz zmyślonych Brata i Sławy.