Trasa ucieczki od cywilizacyjnego zgiełku bardzo często prowadząca w południowo-wschodni kraniec Polski nie wzięła się znikąd. Są to tereny o bardzo niskim stopniu urbanizacji, brutalnie doświadczone przez historię – niegdyś położne z dala od granic II Rzeczypospolitej, stały się przygraniczną kością polsko-ukraińskiej niezgody, której eskalacja miała miejsce w ostatnich latach drugiej wojny światowej oraz po jej zakończeniu. W efekcie mordów dokonywanych podczas starć z Ukraińską Powstańczą Armią, a także zmasowanych wysiedleń w ramach akcji „Wisła”, Bieszczady uległy znacznemu wyludnieniu. Po palonych, rozgrabianych i wysiedlanych wsiach pozostały niekiedy pojedyncze chałupy, częściej resztki zabudowań poukrywane między panoszącą się odtąd na ich miejscu roślinnością.
Wspomnienie trudnej przeszłości jest dziś wybitnie niewygodnym tematem w polsko-ukraińskim dialogu, ale także kwestią pomijaną w rodzimej narracji historycznej. O walkach z UPA mówi się głośniej dopiero od niedawna, czego świadectwem jest ustanowienie w 2016 roku Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów obchodzonego 11 lipca. Niedługo później ukazał się też głośny film „Wołyń” opowiadający o tragicznych wydarzeniach z lat 1943‑1944 określanych mianem „rzezi wołyńskiej”. Choć niebywale wyrazisty, to jednak tylko przykład okrucieństwa, jakie przetoczyło się w tamtym okresie między innymi przed tereny Bieszczadu.
Po bieszczadzkich trasach warto więc wędrować w towarzystwie świadomości historycznej uzasadniającej tak doceniane w dzisiejszej cywilizacyjnej nagonce ciszę i spokój. Prawda o przeszłości, choć uciszana, do spokojnych nie należy. Jedno z dobitniejszych świadectw tych trudnych dziejów wybrzmiewa z murów cerkwi świętej Męczennicy Paraskewii – jedynej budowli ocalałej z zabudowań dawnej wsi Łopienka. Do świątyni prowadzi ścieżka, na której jedynym kompanem może okazać się strumień szemrzący wzdłuż przeważającej jej długości.
Spis treści:
- Józio z polany retort – jedno z ostatnich miejsc wypału węgla drzewnego w Bieszczadach
- Została po nich tylko cerkiew – historia dawnej wsi Łopienka, cerkwi świętej Męczennicy Paraskewii oraz kultu Matki Boskiej Łopieńskiej
- Wypalarnia węgla drzewnego i cerkiew świętej Męczennicy Paraskewii – za i przeciw – podsumowanie i mapa
Józio z polany retort
Drogowskazy szlakowe, oprócz głównego celu marszruty podejmowanej z parkingu w Polankach, wymieniały także „wypał węgla”. Być może Matka Boska Łopieńska się nie pogniewa, jeśli powiem, że to właśnie na widok tego hasła mocniej zabiło mi serce.
W poprzednim roku miałem okazję odwiedzić Plenerowe Muzeum Wypału Węgla Drzewnego w nie tak dalekich kilometrowo, lecz – uwzględniwszy bieszczadzkie zawiłości komunikacyjne – całkiem odległych czasowo Lutowiskach. To z pewnością bardzo wartościowa ekspozycja, jednak niestety pozbawiona ducha tak charakterystycznej dla Bieszczadu profesji. Zaaranżowane na niewielkiej polanie: mielerz, retorta i barak mieszkalny, stanowią dziś li tylko eksponaty muzealne. A jeszcze nie tak dawno temu, na wystawienniczym trawiastym dywanie, prowadzony był regularny wypał. Bezlitosne uwarunkowania ekonomiczne sprawiają, że miejsca, w których dymiące retorty wciąż wyznaczają niespieszny bieg życia smolarzy, nieuchronnie ulatują w niebyt.
W drodze do Łopienki znajduje się jedno z ostatnich miejsc, które chroni bieszczadzki wypał węgla drzewnego przed statusem wymarłego zawodu. W dziarskim marszu dość łatwo je pominąć – niewielką polanę, na której ustawiono obok siebie cztery piece wypałowe, wiatoskładzik oraz barak mieszkaniowy dość skutecznie zasłaniają drzewa, pełniące wraz z zagłębieniem utworzonym przez nieśmiały potok, rolę naturalnego ogrodzenia. Przestrzeni pomiędzy jednymi z najszerzej rozstawionych pni parkanowych strzegła tabliczka obwieszczająca, iż wyznaczają one teren prywatny. W tej niezbyt zapraszającej scenerii uwagę dość szybko powinna zwrócić także metalowa skarbona domagająca się opłaty fotograficznej. Uznajmy więc, że brzęk monet wpadających do jej wnętrza niejako uprawomocniał wtargnięcie do wypalarni.
„Ależ gryzą te muchy u was” – wokół Pana Józia, gospodarzącego pośród wiekowych retort, zebrała się niewielka gromadka wędrowców, którzy urządzili tutaj swoisty checkpoint w drodze do słynnej cerkwi. Jedna z turystek, wbrew swej woli, zyskała status ulubienicy owadów mnożących się na potęgę w upalnych promieniach słońca i nie omieszkała potraktować tego faktu, jako przyczynku do rozmowy. „Zaraz «u was, u was, u was»! A u was nie gryzą?” – Pan Józio przystąpił do tej konfrontacji dość wojowniczo. W reprezentowanej przez rozmówczynię środkowej Polsce (która potem okazała się jednak zbyt centralnie zinterpretowanymi okolicami Poznania) ponoć tak wielkie owadzie osobniki występują tylko w charakterze końskiej aury. „No przepraszam, tu koni nie ma, bąki zostały” – choć padło „magiczne” słowo „przepraszam”, Pan Józio nie brzmiał na przytłoczonego poczuciem winy za owadzie wybryki. Po chwili dodał, w przypływie inwencji twórczej: „Konie już zostały zjedzone przez bąki, teraz za ludzi się biorą”. Kwestię tego, czy atak na podpoznaniaczkę przypuściła – zgodnie z jej relacją – bieszczadzka mucha-mutant, czy może jednak mitologizowany przez Pana Józia bieszczadzki bąk, zostawmy biologom. Ważne jest jedno – poczucie humoru, przyprószone smołą z retorty, jest doprawdy jedyne w swoim rodzaju.
Bliżej nieokreślone insekty, a także pozostali przedstawiciele bieszczadzkiej fauny, bywają często jedynymi towarzyszami wypalaczy. Trudno się więc dziwić, że dla Pana Józia, przywykłego do skromnego, jednoosobowego grona, medialna rozpoznawalności z pewnością była nie lada zaskoczeniem. Na pytanie czy brał udział w produkcjach filmowych, które swego czasu rzuciły się z kamerami na smolarskich niedobitków, odpowiada speszony: „No nie wiem, chyba tak…”. Zachęcony jednak wpatrzonymi w niego ciekawie kilkoma parami oczu, nieco śmielej dodał: „Tu był tak: Przystanek Bieszczady nagrywany, TV28 przyjechał [limanowska telewizja internetowa – dopisek jednoosobowej redakcji], regionalna Rzeszów, Polsat, też był wywiad taki do Gazety Polskiej. Tu urwanie głowy czasami jest, no!”. W cytowanych wypowiedziach celowo pominąłem nadmiernie często wtrącane „kurde”, które w ustach Pana Józia pełniło rolę przecinka, szczególnie wtedy, gdy zakłopotanie przejmowało kontrolę nad słowotokiem.
Ucieczka w Bieszczady, w kanonie polskich powiedzonek zapewnia przecież święty i anielski spokój z dala od jakichkolwiek objawów cywilizacji. Tymczasem Panu Józiowi, przybyszowi z wokołołódzkich terenów, przysporzyła sławę, z którą najprawdopodobniej nie miałby nigdy do czynienia w rodzinnych stronach. I niekwestionowany autorytet. Któż mógłby lepiej znać się, na prastarym w mniemaniu opinii publicznej zajęciu wypalania węgla aniżeli ten, dla którego ładowanie retorty jest tak oczywiste, jak mycie zębów. A może nawet bardziej oczywiste?
Tamtego dnia cztery piece miały wolne, zapraszając niekiedy otwartymi drzwiami do zaglądania do środka. Wśród zgromadzonych słuchaczy rodziło to oczywiście liczne pytania na temat ich faktycznego wykorzystania. Okazało się, że dokładnie dzień wcześniej wyjechał stąd transport „świeżych czarnych bułeczek”, a tuż przed nim najcenniejsze węglowe okazy pieczołowicie wyselekcjonować zdążyły jeszcze lokalne znachorki, które czarne złoto wykorzystują do powstrzymywania objawów nieuchronnej starości.
„Tamto można sobie za darmo wziąć” – Pan Józio pokazał stojące pod wiatą worki z miałem. O dziwo, nikt nie był chętny do przygarnięcia kilkunastokilogramowego wora z pozostałościami po właściwym produkcie wypału. Do pytań o technikę wypału garnęli się natomiast wszyscy. „A ja sam nawet nie wiem” – tu znów ujawniło się specyficzne odosobnieńcze poczucie humoru – „Stoją takie pootwierane, kurde nic nie działa”.
Pozostawiwszy zaciekawione zgromadzenie w pobliżu retort, oddalił się do swojego administracyjnego baraku. Wrócił po chwili, trzymając w rękach książkę „Dusza Puszczyka”, w której dziennikarz Marcin Szumowski spisał opowieści słynnego w bieszczadzkich stronach leśnika, Kazimierza Nóżki. „Dopiero co wyszły, wczoraj mi przywieźli” – to już trzecia część autorstwa tandemu promującego Bieszczady, w szczególności zaś lokalną przyrodę. Wcześniej ukazały się: „Niedźwiedzica z Baligrodu” oraz „Wilczy Gang”.
„W tej pierwszej […] to jest o takim Olku – moim poprzedniku” – łopieński smolarz znalazł swoje miejsce na stronicach pełnych rozmów nietuzinkowego leśniczego z niedźwiedziami, a dziś jego dusza tańczy już ponad Bieszczadem wraz z retortowym dymem. „W Wilczym Gangu znów o mnie jest napisane” – wspomina skromnie Pan Józio. Mamy więc do czynienia z czymś w rodzaju dynastii bieszczadzkich wypalaczy. „A to jest trzecia, ostatnia i więcej już nie będzie pisał” – wskazał na wciąż trzymany w rękach egzemplarz. Czyżby więc w osobie Pana Józia tliła się ostatnia iskra łopieńskiego wypału drewna?
Została po nich tylko cerkiew
Niedaleko pada słynna cerkiew od śródleśnej rezydencji Pana Józia. Zaledwie kilkaset metrów dalej, tuż przy drodze, wznosi się charakterystyczna bryła świątyni pod wezwaniem Męczennicy Paraskewii, odcinająca się od otoczenia białym kolorem ścian. W zasadzie nie wiem, dlaczego w poprzednim zdaniu użyłem słowa „charakterystyczna”. Do bycia rozpoznawalną i zauważalną, łopieńskiej cerkwi wystarcza bowiem samo bycie – jest ona jedynym budynkiem w promieniu co najmniej kilku kilometrów.
Jeszcze w 1943 roku Łopienkę zamieszkiwało 376 osób. To jedna z wielu bieszczadzkich mieścin, którą należy wymienić w szeregu miejsc dotkniętych wydarzeniami z lat czterdziestych ubiegłego wieku. Migracyjne zawirowania przyrównały liczbę mieszkańców dawnej wsi do zera, zaś zrównanie jej terenów z powierzchnią ziemi powierzono stopniowemu procesowi wyburzaniu chałup, zmierzającemu przede wszystkim do wykorzystania pozyskanego w ten sposób drewna na opał. Nazwa „Łopienka” stopniowo nabierała więc coraz bardziej symbolicznego znaczenia. Jedynym jakkolwiek zachowanym budynkiem w tych rozbiórkowych realiach była właśnie cerkiew świętej Paraskewii, choć i ona nie uchroniła się w pełni przed grabieżczymi praktykami. Losowi nie wystarczyło, że na proces jej niszczenia w wystarczającym stopniu wpływał już sam czas. Czynnik ludzki dodatkowo pozbawił ją blachy pokrywającej dach, ułatwiając znacznie działalność czasowi, który połączył swe siły z pogodą. Po ubezdachowieniu, świątynny kabriolet zyskał nadaną przez okolicznych pasterzy, nietypową raczej dla obiektów sakralnych funkcję zagrody dla owiec.
Łopieńskim pionierem walki z czasem, deszczem i desakralizacją okazał się, powiatowy konserwator zabytków, Olgierd Łotoczko, który ocaleniu cerkwi poświecił się bez reszty, finansując prace restauracyjne środkami uzyskanymi ze sprzedaży pozostających w jego posiadaniu pamiątek rodzinnych. Pałeczkę od uświęconego misją i wizją urzędnika przejął Zbigniew Kaszuba, wówczas student inżynierii materiałowej na Politechnice Warszawskiej, pod dowództwem którego do walki o zachowanie świątyni stanęła grupa entuzjastów z Towarzystwa Opieki nad Zabytkami. Później do akcji włączyło się Towarzystwo Karpackie, które w 2012 roku przejęło ją od Skarbu Państwa na zasadach umowy użyczenia nieruchomości.
W tych parapasterskich okolicznościach nie zachowały się żadne zapiski dokumentujące okoliczności narodzin mającego trwać od osiemnastego wieku kultu Matki Boskiej Łopieńskiej. Skoro źródła pisane na ten temat milczą, do głosu doszły przekazy ustne. Ich główną bohaterką jest niema dziewczynka, która zbyt dosłownym rozumieniem przysłowia „dzieci i ryby głosu nie mają” miała pokutować za grzech cudzołóstwa swojej matki. Wykluczana przez lokalną społeczność kobieta ciężko pracowała w folwarku, aby zarobić na utrzymanie własne oraz nieślubnego dziecka. Gdy towarzysząca mamie w jej folwarcznych obowiązkach „przeklęta” córka chciała ugasić pragnienie w pobliskim potoku, miała jej się ukazać postać Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Dziewczynka, z niepohamowanego przerażenia, jakoby zapomniała że jest niema i zakrzyknęła: „Mamo, mamo!”. W efekcie można ją więc uznać nie tyle za niemą od urodzenia, co opóźnioną w rozwoju – swoje pierwsze słowa wypowiedziała bowiem w wieku siedmiu lat.
Ostracystyczna do niedawna lokalna gawiedź, także na potrzeby tego zdarzenia przygotowała stosowną interpretację, przyznając mu miano cudu. Właściciel wsi polecił uwiecznić małoletnie widzenie na obrazie, który umieszczono w kaplicy nad strumieniem. Gdy kult uznawanego za cudowny wizerunku rósł w siłę, postanowiono przetransportować go do pobliskiej Terki, celem – jak przypuszczam – dalszego zwiększania zasięgów. Oddelegowane do tego zadania woły, w momencie wyjazdu z Łopienki, zapożyczyły jednak buntowniczo-upartą strategię charakterologiczną od swych parzystokopytnych, oślich pobratymców, odmawiając dalszej jazdy. Wolą wolę zinterpretowano jako znak, aby bieszczadzka Matka Boska pozostała iście Łopieńska. Coby się jednak Maryjka w kapliczce nie kisiła, wybudowano jej cerkiew – najpierw drewnianą, później zaś murowaną.
Organizowane w Łopience trzy razy do roku, odpusty gromadziły wiernych z różnych zakątków kraju. Przerwało je dopiero przewalanie się w 1944 roku przez Bieszczady drugowojennego frontu. Po kilku dekadach szeroko pojętych zawirowań historycznych z drugiej połowy ubiegłego stulecia, do odpustowej tradycji powrócono w roku 2000, wraz z wprowadzeniem do świątyni kopii cudownego obrazu, która zastąpiła oryginał wywieziony w 1949 roku do sanktuarium w Polańczyku. Prawdopodobnie właśnie dzięki temu sprytnemu zagraniu, uniknął on spełniania się w roli przegrody owczego boksu w cerkiewnej stajni. Współczesna wizja odpustowa zakładała jedną edycję rocznie, przypadającą na pierwszą niedzielę października i po dziś dzień cieszy się sporym zainteresowaniem. O unikatowości tych wydarzeń decyduje nie tylko ich entuzjastyczne wznowienie po upływie ponad połowy wieku, lecz także duch ekumenizmu, który pozwala w nich uczestniczyć wiernym zarówno obrządku rzymskokatolickiego, jak i wschodniego.
Wypalarnia węgla drzewnego i cerkiew świętej Męczennicy Paraskewii – za i przeciw
Godzinna (w jedną stronę) trasa z parkingu w Polankach prowadząca do łopieńskiej cerkwi przez retortową polanę mogłaby uchodzić za jedną z najnudniejszych w całych Bieszczadach. Wprawdzie, pod względem przyrodniczym, wciąż jest tu atrakcyjniej, aniżeli wśród miejskich blokowisk, jednak nietrudno wymienić choćby kilka atrakcji, które znacznie barwniej i kwieciściej opowiadają w tych stronach o tak zwanym pięknie stworzenia. Na szlaku w Dolinie Łopienki Matka Natura ustępuje miejsca Matce Boskiej, która pod postacią owianego cudowną sławą obrazu jednoczy odwiedzających jej świątynię. Świadomość tego, że Łopienka stanowiła niegdyś tętniącą życiem wioskę oraz przyciągające licznych przybyszów sanktuarium maryjne, przydaje temu miejscu unikalnego charakteru tajemniczości. To kolejny, po górskich wędrówkach i ucieczce od zgiełku, argument przemawiający za odwiedzeniem i pokochaniem Bieszczadów.
[Google_Maps_WD id=52 map=49]
Źródła:
- Bajorek B., XXII odpust w Łopience!, http://cisna.pl/aktualnosci/xxii-odpust-w-lopience
- Hinc J., Bieszczadzkie opowieści. Marcin Szumowski, Wilczy gang i nowe historie Kazimierza Nóżki, http://zupelnieinnaopowiesc.com/2021/11/16/bieszczadzkie-opowiesci-marcin-szumowski-wilczy-gang-i-nowe-historie-kazimierza-nozki/
- Jantoń Z., Szechyński P., Zbrodniarze czy też bohaterowie – czyli próba oceny zdarzeń w Bieszczadach w latach 1918-1948, http://twojebieszczady.net/upa/upa9.php
- Jantoń Z., Ukraińska Powstańcza Armia. Walki w Bieszczadach w latach 1944 – marzec 1947, http://twojebieszczady.net/upa/upa4.php
- Orłowski S., Łopienka – dzieje cerkwi i kultu cudownego obrazu Matki Bożej Łopieńskiej, http://twojebieszczady.net/sor/lopinka2.php
- Orłowski S., Łopienka – dzieje wsi na przestrzeni wieków, http://twojebieszczady.net/sor/lopinka.php
- Rusek W., Cerkiew w Łopience – kultowe miejsce w Bieszczadach, http://gorydlaciebie.pl/wyprawy/cerkiew-w-lopience-kultowe-miejsce-w-bieszczadach/
- Szechyński A., Wypał węgla drzewnego, http://twojebieszczady.net/rozmaitosci/wypal_wegla.php
- Tul-Chmielewska L., Łopienka – miejsce, które jednoczy, http://bieszczady.land/lopienka-miejsce-ktore-jednoczy/
- http://dzieje.pl/wiadomosci/11-lipca-narodowy-dzien-pamieci-ofiar-ludobojstwa-dokonanego-przez-ukrainskich-0
- http://tv28.pl/kontakt
- http://twojebieszczady.net/upa/upa.php
- http://znak.com.pl/autor/Kazimierz-Nozka